14 sierpnia 1995 roku.
Najważniejszy dzień w moim życiu. Ślub. W domu wspaniała atmosfera panowała od
tygodnia, aż jak Rapid mi powiedział, że znalazł lokum, to tak dziwnie mi było
z myślą, że znów może być taki brzydki, cichy spokój. Nie lubię takiej atmosfery
w domu. Dobrze jest teraz, gdy jest nas piątka w domu.
Z Pawłem wciąż piszemy do siebie listy, w
najbliższym czasie nie przyleci, nawet nie będzie go na ceremonii, cholernie
nie dobrze, bo chciałbym go mieć przy sobie w tym najważniejszym dla mnie dniu.
Od samego rana zjadała mnie trema, ciężko mi było wyrzucić choćby kilka słów. Z
dobre półtora godziny przesiedziałem z papierosem w oknie słuchając melodii
jaką ćwierkały ptaki za oknem. Mój relaks przerwał Rapid.
-Jak bracie? Gotowy?
-Zjada mnie stres.
-To chyba normalne, co?
-Już czas?
-Tak, pora się ogarnąć, wyszykować
i lecimy do kościoła. – Miałem dziwne wrażenie, że coś się nie potoczy, ale co
mogłoby pójść nie tak? Nie wiem. W każdym razie wziąłem długi prysznic,
ogoliłem się, ubrałem w garnitur i pojechaliśmy do kościoła. Cały kościół był
zapełniony. Zaprosiliśmy ponad 100 osób. Byli już chyba wszyscy na miejscach, a
ja miałem wyjść na ołtarz, stać i patrzeć na te wszystkie twarze, wyczekując na
moją ukochaną. Nigdy bym nie powiedział, że szczęście może tak zżerać człowieka
od środka.
-Stary, czemu to się tak dłuży –
Szepnąłem do Rapida.
-Dłuży? Pieprzysz stary, patrz kto
wchodzi. – Nawet sobie nie zdawałem sprawy, że tak wybuchnę emocjami, gdy ją
zobaczę w sukni. Zebrały mi się łzy do oczu, nogi miękkie jak z waty, ręce się
trzęsą i nie potrafię nad nimi zapanować, niby na wejściu gra muzyka, ale ja
jej nie słyszę. Moje emocje zagłuszają ją. Nie wierzę, że to się dzieje,
najpiękniejszy widok jaki mam przed oczami, a przecież widziałem tak wiele
wspaniałych rzeczy. Teraz, nie liczy się nic, prócz niej. Nie widzę tych ponad
100 par oczu, wpatrzonych na nas. Właśnie ojciec Izy odprowadził ją na ołtarz.
Ksiądz rozpoczął przemowę. Nagle moralność uderzyła w moje myśli, przypominałem
sobie każdą akcję, moja brutalna praca dała mi we znaki. Od pierwszego
zabójstwa, do tego naćpanego dziecka, które było gotowe mnie zastrzelić.
Cholera. Wszystko przeleciało jakbym był w transie, jedyne co do mnie stamtąd
dotarło, to tylko te słowa.
-Od teraz, jesteście mężem i żoną,
możesz pocałować pannę młodą. – Pocałunek, nigdy nie byłem taki w niebo wzięty.
Coś pięknego.
-Dałeś radę Radek – Powiedziała do
mnie.
-A no dałem, choć, limuzyna czeka.
– Ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. W pierwszym rzędzie, po lewej i prawej
stronie stały dzieci, które sypały na nas ryżem. Zaraz za nimi stali dorośli,
bijący brawo. Wiwaty, krzyki. Widzę Morello, Rapida, Wujka, stoją i patrzą na
mnie z dumą, nagle pisk opon, wujek ściąga Morello do parteru, biegną, Rapid
wyciąga broń, otwiera ogień, z samochodu wychyla się postać w kominiarce,
trzyma karabin w rękach, puszcza serie w naszą stronę, gdy tylko go zobaczyłem,
osłoniłem Izę… Wszystko ucichło, słychać tylko zamykające się drzwi samochodów
i wysokie obroty, pościg.
-Wszyscy cali?! – Pyta ktoś z
tłumu?
-Tak – powiedziane chórem. –
Szlochanie i wrzask matki.
-Nieeee…! – Kobieta była odwrócona
do mnie plecami, ale coś tu nie gra, bo jej mąż jest obok, co się stało?
Podchodzę bliżej i widzę ich małą córeczkę, która została postrzelona w brzuch.
Pełno krwi, mała jest nieprzytomna, słychać w oddali syrenę karetki. Coś we
mnie pękło. Stałem tam jak wryty i płakałem, klęczałem przy dziewczynce i moje
wnętrze krzyczało „Przepraszam mała!”, zrobiliśmy ratownikom miejsce, coś tam
pokrzykiwali do siebie, w końcu jeden z nich położył dwa palce na szyi. Pokiwał
głową na nie. Ona nie żyje! Załamałem się. Miała taką przyszłość przed sobą.
Postawiłem się na miejscu jej ojca. Prawdziwy koszmar, nawet nie jestem sobie w
stanie wyobrazić tego bólu, gdybym to ja miał stracić swoje własne dziecko. Ten
dzień miał być pięknym dniem, ale zamienił się w koszmar. Nikt się nie potrafił
bawić. Do mnie nic nie docierało. Wciąż siedziałem w milczeniu przy Izie. Ją to
też zniszczyło. Serio, to taki kurewski dzień, którego nigdy nie zapomnę. To
piękno, które w jednej chwili przemieniło się w terror. Fakt faktem, że zabójca
dziecka nie żyje, ale co z tego… To jej nie przywróci życia. Morello chodzi
wkurwiony, wciąż tylko gdzieś dzwoni. Chyba wie kto za tym stoi, to będzie
prawdziwa wojna. Nie chce o tym myśleć. Rapid i Tamara siedzieli z Sarą.
Rozmawiali. Ja nawet nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. W głębi duszy coś
mi mówiło, że to moja wina. Wciąż mam ten obraz przed oczami. Jak leży i nawet
nie może walczyć o życie! Bo przecież nie ma tyle sił… Co za życie. Wziąłem
Izę, pojechaliśmy do domu, już nie miałem sił. Ona też.
Kiedy Iza głęboko śniła, ja siedziałem obok
i patrzyłem na nią. Zżerał mnie żal, że musiała to przeżyć. Ubrałem się i
wyszedłem z domu. Chodziłem nocą po mieście. Nie potrafiłem zebrać myśli.
Wylądowałem w barze. Wypiłem dosyć sporo. Nie pamiętam jak i kiedy wróciłem do
domu, ale nadeszły te chwile w których już mało co będę pamiętał. Teraz tylko
wciąż będę żył z dnia na dzień z myślą, że kiedyś to wszystko po prostu minie i
wezmę się w garść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz