niedziela, 22 września 2013

Rozdział XI

    2 lipca 1995r. Niedziela. Razem z Izą siedzieliśmy w domu, nie mogliśmy uwierzyć, że nasze życie poszło w tak dobrym kierunku. Ona ukończyła studia, interesy też nie miały się najgorzej, żyło nam się pięknie, a z Tamarą i Rapidem byliśmy bardzo zżyci, nawet mała Sara zaczęła mówić na nas „Ciocia” i „Wujek”. Kiedy patrzyłem na tą małą królewnę, myślałem sobie, że też muszę swoje życie popchnąć w tym kierunku. Cały dzień chodziłem z głową w chmurach, miałem w głowie mnóstwo planów, jak się oświadczyć i ożenić z moją ukochaną kobietą, na dodatek jak Iza widzi Sarę, wciąż się mnie pyta czy też będziemy mieli dziecko. Dotychczas myślałem, że ja nie jestem do tego stworzony i nie nadaję się na ojca, ale chyba wtedy byłem jeszcze niedojrzały do tej roli, teraz czuje, że dałbym naszemu dziecku wszystko co najlepsze.
     Wieczorem, gdy patrzyłem jak Iza robi kolację, zadzwonił telefon. Dzwonił Andrew.
-Halo?
-Kruk! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie! – Aż wywołał u mnie ciarki, mówił do mnie wkurwionym, a zarazem zrozpaczonym tonem.
-Co jest? Co się stało?
-Moje gniazdo się pali! Ktoś mnie podpalił! Ktoś chciał skrzywdzić moje dziewczyny! Nie mam nic!
-O kurwa! Nikomu nic nie się nie stało?!
-Wszyscy jesteśmy cali, przyjeżdżaj!
-Spokojnie,  zaraz będę u ciebie. Zabierzemy dziewczyny do mnie, zostaniecie tak długo, aż się nie odbijecie.
-Wielkie dzięki bracie. – odłożyłem słuchawkę.
-Co się dzieje? – Pytała Iza przestraszona.
-Dom Tamary i Andrzeja płonie.
-O Boże! Nic się nikomu nie stało?
-Wszyscy cali.
-To dobrze, a teraz jedź! – Wybiegłem z domu i wsiadłem do samochodu, dojechałem po 20 min. Zabrałem dziewczyny do siebie, a z Rapidem chcieliśmy załatwić sprawę do końca. Siedzieliśmy w samochodzie przed domem.
-Wiesz kto mógł to zrobić? – Zapytałem.
-Nie mam na swojej dzielni wrogów. Konkurencja.
-Pojedziemy do Morello, spytamy czy ktoś jeszcze stracił mieszkanie. -Dobry pomysł. – Te skurwysyny naprawdę mają szczęście, że nic się nie stało dziewczynom. Jezu! Wciąż nie mogę dopuścić do siebie myśli, że małej Sarze coś się mogło stać. Co jak co, ale dziecko nie jest niczemu winne. Kurwa. Przez całą drogę myślałem, co bym zrobił na miejscu Rapida. Chora sytuacja. Na szczęście Morello od razu wiedział o kogo chodzi. Miał zlecić nam robotę w przyszłym czasie, ale rozumiał okoliczności, dlatego wydał rozkaz zabicia tych szui. Ruszyliśmy czterema samochodami, zapakowanymi ludźmi. Po pięciu w każdym. Uzbrojeni w same Ak-47 wpadliśmy do lokalu w którym przesiadują. Zrobiliśmy tam prawdziwą rozpierduchę, nie oszczędziliśmy nawet kobiet.
-Parter czysty! – Krzyczy jeden z żołnierzy.
-Idziemy na piętro. Pilnować się i szukać skurwiela, nie zabijamy go. – Ruszyliśmy na piętro. Wyskoczyła nastoletnia dziewczynka. Była cholernie zaćpana, celowała we mnie. Nie potrafiłem nacisnąć za spust, do kurwy nędzy! To jeszcze dziecko, nie mogłem tego zrobić. Widziałem już jak naciska na spust, nagle huk wystrzału, ale to nie padam ja, tylko ta dziewczynka z dziurą w głowie.
-Ciesz się, że jestem szybkostrzelny – mówi Rapid.
-Dzięki stary.
-Nie ma sprawy, nie pierwszy raz ratuje ci zadek.
-Chodźmy. – Patrzyłem na to dziecko. Przegrało sobie życie. Nie tak powinna umrzeć. Cholera. Musiałem na chwilę o tym zapomnieć i skupić się na zadaniu.
-Te drzwi! Właź. – Jeden z żołnierzy wyważył drzwi, nagle strzał i odleciał od drzwi na półtora metra.
-Co jest kurwa?!
-Koleś ma strzelbę!
-Wypierdalaj stamtąd, podziurawi ścianę! – Padłem na podłogę, dziura w ścianie była tuż nad moją głową. Nie wiedziałem co się dzieje, ale w furii wyszedłem zza rogu i nagle wszystko zrobiło się takie wolne, mogłem idealnie wymierzyć i czułem, że mam na to sporo czasu, dlatego przestrzeliłem mu kolana, kopnąłem strzelbę, zawinęliśmy go samochodu i pojechaliśmy do rezydencji Morello. Osiłki wujka wyciągały z niego informację. Nie chciał nikogo wsypać. Wyciągnąłem portfel z jego marynarki. Na dowodzie był adres, wiedzieliśmy że jest żonaty i ma dwójkę dzieci. Nie chcieliśmy im nic zrobić. Chcieliśmy go nastraszyć żeby w końcu zaczął gadać. Niestety trochę obito twarz kobiecie, strasznie się stawiała, ale przynajmniej facet zaczął sypać.  Znaliśmy nazwiska ludzi, którzy brali udział w akcji. Było już cholernie późno. Dlatego do pięciu ludzi pojechało pięć różnych samochodów. Wszystkich mieliśmy zabić w ten sam sposób, w okrutny sposób. Każdemu z nich najpierw łamaliśmy nogi, potem ręce, ostatecznie przybijaliśmy ich do ściany i podpalaliśmy mieszkanie. To była prawdziwa zemsta.
    4 lipca. Wydarzenie z zeszłej nocy było już w gazetach. Od tamtego dnia Iza wciąż płakała nocami. Nie dziwię się jej. Żyło nam się dobrze, mieliśmy wszystko, ale wciąż zadawała się z mordercą, kryminalistą. W pełni ją rozumiałem. Ciężko jej się było do tego przekonać, szczególnie że dokonaliśmy zemsty w okrutny sposób. Widziała we mnie potwora, ale z drugiej strony cieszyło ją to, że nie podszedłem do sprawy w obojętny i sposób i od razu się tym zająłem. Sam wtedy mogłem zginąć, ta mała dziewczynka. Nie miała żadnych skrupułów, ale przynajmniej cieszyło mnie to, że nie pociągnąłem za spust i nie zabiłem dzieciaka. Męczyło mnie to dniami i nocami, ale nie chciałem o tym rozmawiać z Izą. Wystarczające straszne były wieści w gazecie. Po tygodniu wreszcie zaczęliśmy o tym wszystkim rozmawiać. Wciąż mi mówiła, że to nie moja wina, że wszystko gra, bo to w końcu moja praca, która zapewniła jej to całe dobro w którym żyje, ale wciąż nie potrafi do siebie dopuścić myśli, że mogę mieć krew na rękach. Wtedy ją uświadomiłem, że nie jestem takim potworem jakiego można we mnie widzieć. Opowiedziałem ją sytuację z tą dziewczynką i pokazał jej się uśmiech na twarzy, w końcu, dawno nie widziałem tego cudownego arcydzieła na jej twarzy. Prawdziwe piękno. 15 lipca kupiłem pierścionek zaręczynowy. Cały ze złota wysadzany małymi brylantami, Tamara pomogła mi wybrać, nie musiałem się martwić o cenę. Zabrałem Izę do świetnej restauracji. Było w niej pełno ludzi, zżerała mnie trema, bo w końcu miałem poprosić kobietę o rękę. Złożyliśmy zamówienie, wtedy zrobiło się cholernie poważnie.
-Co myślisz Skarbie o tym miejscu?
-Cudownie! Podoba mi się bardzo. – Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem czerwone pudełeczko, a w jej oczach pojawiły się łzy, na twarzy uśmiech, który zakryła dłońmi. Nie wierzyła, że to właśnie dzisiaj chce ją prosić o rękę.
-Izo, spędziłem z Tobą kilka lat, to piękny związek, do którego życie czasami wnosi trochę brudu, ale radzimy sobie z nim, po latach jestem pewien, że to właśnie ty zasługujesz na to aby nosić ten pierścionek, ale pozwól, że najpierw zadam ci pytanie. Wyjdziesz za mnie? – Cały lokal zamilkł, wszyscy patrzyli na klęczącego mnie i na niedowierzającą kobietę. Czekali na jej odpowiedź. A ja znowuż miałem w dupie cały lokal i z każdą ciągnącą się sekundą denerwowałem się coraz bardziej. W końcu wzięła szklankę z wodą, wzięła łyka.

-Tak! Wyjdę za ciebie! – Wszyscy zaczęli bić nam brawo, na dodatek szef kuchni przyszedł z drogim szampanem i pogratulował nam drogi ku szczęściu. Ten wieczór był naszym wieczorem. Może i czasami faktycznie robi się brudno, ciężko i mam wrażenie, że ma dość i nie ma sił do tego związku, ale to są tylko te pieprzone trudności od życia, z którymi trzeba sobie radzić. My sobie radzimy, dlatego tak pięknie nam się wiedzie w tym życiu. Oby tak dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz