piątek, 20 września 2013

Rozdział IV

    Zanim opowiedziałem Pawłowi historię z rodzicami, minęło kilka miesięcy jak się wprowadziłem, w tym czasie zdążył mnie poznać z pewnym typkiem. Któregoś dnia przyszedł do mnie do domu, to były wakacje.
-Siemasz Radek! Jak tam? Wyspałeś się?
-Całkiem, całkiem. A co z tobą?
-Nie zmrużyłem oka!
-Dlaczego?
-Bo chce, mogę ci kogoś przedstawić?
-Kogo? Co? O czym ty w ogóle mówisz, chcesz, możesz?
-Tak! Chce i mogę. Dostałem zgodę, przydasz mu się.
-Mu? Jakiemu mu?
-Nie mogę ci powiedzieć. Bo sam nie wiem jak się nazywa. Mówią na niego bezimienny.
-Co to za koleś? – Zacząłem się bać, a zarazem ciekawić kim on jest.
- Odstawiam dla niego kilka robótek i płaci mi za to.
-W sumie, to przydałyby mi się jakieś pieniądze.
-To choć, przedstawię cię!
-Dobra. Tylko powiem cioci, że uciekam na miasto.
     Przeszliśmy kawałek miasta. Nie byłem w tej dzielnicy, ale strasznie tu. Chodzą tu dziwni ludzie, tacy jakby skryci w sobie, milczący, nieufający nikomu i mierzą każdą nieznajomą twarz wzrokiem, jakbym ich kiedyś zdradził. Nie ważne czy to starzec, czy młody. Obcych nie traktują tu miło. Aż mam ciarki na plecach.
-To tu.
-Tu? Ta rudera? Serio?
-Tak, nie mów, że pękasz
-Nie no, prowadź. – Serce zaczynało bić coraz szybciej i nie wiedziałem, czy to z ciekawości, czy ze strachu.
-To ten o którym ci mówiłem.
-Pan R? – Burknął zajebiście niskim głosem, odwrócony plecami.
-Tak. – Bezimienny się odwraca. Ma na oko z trzydzieści dwa lata.
-Słuchajcie chłopaki. Sprawa jest taka, trzeba zanieść dwie paczki na dwa inne adresy.
-Jakiś określony czas?
-Nie. Ale macie się nie opierdalać. Jasne?
-Wiem. Znasz mnie.
-Ale pana R nie – Położył rewolwer na stół. Myślałem, że się posram w gacie jak go zobaczyłem. Pot zaczął po mnie ściekać.
-Coś nie tak chłopaku?
-Nie – odburknąłem.
-To dobrze. Macie.
-Chodź, idziemy to zanieść. – Gdy tylko wyszliśmy odetchnąłem z ulgą. Gorące powietrze zrobiło się chłodne. Jakby powiało chłodnym wiatrem, ale problem był taki, że nie wiało. Jeszcze nigdy się tak nie bałem.
-Gdzieś ty mnie kurwa przyprowadził?
-Łał! Ty? Ty przekląłeś?
-Mało się nie posrałem w gacie!
-Hahaha! Spokojnie. Nic by ci nie zrobił.
-To stary typ! Diler?!
-śśś!
-Joker! Co do cholery? – Myślałem, że go zaraz pobije…
-Spokojnie, zajebiście płaci jak za zaniesienie malutkiej paczuszki. Sam widzisz, że to ma niecałe pięć centymetrów na pięć centymetrów i waży tyle co nic. Tylko trochę śmierdzi. Nie marudź, tylko zanieś pod wskazany adres.
-Jak mam to zrobić? Zapukać, zadzwonić, mam dla ciebie towar?
-Serio? Aż taki głupi jesteś? Pukasz, mówisz, Bezimienny, szybka wymiana, kasa za towar i wracasz. Spokojnie. Nie powinni cie zrobić w chuja z pieniędzmi. A nawet jeśli, to na kartce z adresem masz napisane ile powinieneś zgarnąć. Do jutra.
– Do zobaczenia - Jak zobaczyłem, że na dzisiejsze pieniądze, to trzysta pięćdziesiąt złotych, to się zacząłem zastanawiać, co jest w tej paczce. Adrenalina we mnie buzowała. Bałem się, a zarazem byłem podniecony. Świetne uczucie, na dodatek proste zadanie, przynieść i wrócić. Dotarłem pod wskazany adres. Wdrapałem się na czwarte piętro i zapukałem do drzwi.
-Kto ty?
-Od Bezimiennego.
-Nie znam.
-Zamówiłeś coś u niego.
-Tak?
-Kazał mi to przynieść.
-Właź. – Wszedłem. Nie dawałem po sobie poznać, że się boję.
-Otwierałeś?!
-Nie.
-Dobry jesteś. Ile chciał bezimienny? – pokazałem mu kartkę.
-Kurwa! Podciągnął ceny? Podciągnął?!
-Nie wiem. Dopiero zacząłem robić dla niego.
-Niech mu będzie. Masz. Dawaj przesyłkę. Teraz wypierdalaj.
    Kurwa. Czy ja właśnie… W co ja wdepnąłem? Jezu! Fajna robota, nie ukrywam, ciekawe ile za nią dostanę. Tylko jest ryzyko. Nie wiem co to jest w paczce i jakie ryzyko mam na plecach, ale nie obchodzi mnie to. Tak w te wakacje mogę zarabiać. Cioci i babci wcisnę, że pomagam rozładowywać ciężarówki. Po dłuższym czasie dotarłem do rudery Bezimiennego. Dałem mu pieniądze i się uśmiechnął.
-Co? Podoba się robota? – Jak mnie przeraża jego głos!
-Owszem.
-To twoja działka, tak na początek. – dostałem sto pięćdziesiąt złotych na dzisiejsze. Za dwie godziny marszu.
-A teraz zmykaj, nie mam więcej zamówień. – Nie bałem się już tak Bezimiennego jak wcześniej i wiązał ze mną nadzieję. Widać to było po jego oczach. Wróciłem do domu i pochwaliłem się zarobionymi pieniędzmi, oczywiście powiedziałem Cioci i babci, że rozładowywałem ciężarówki. Były ze mnie dumne, że zacząłem pracować. Głupio mi było, że musiałem skłamać. W taki właśnie sposób zacząłem swoją przygodę ze szmuglowaniem towaru. Od tamtego razu cholernie mi się to spodobało, więc pewnie dlatego teraz mam to całe pieprzone imperium, podwładnych, wille, żonę i dwójkę dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz