czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział XXXI

19 maja 2005r. Czuje się okropnie, zamknięty w klatce patrzę tylko w lustro i niedowierzam temu, że moje włosy siwieją, a nawet nie mam 40 lat! To chyba najgorszy okres dla mojej psychiki. Widziałem już 3 morderstwa popełnione łyżeczką, kilku pojebów próbowało się do mnie dobrać, a gangi liczą na to, że mnie pozyskają, do chuja, komu mam ufać w tym świecie? Jedyną pomocą jest Ron, czarnuch z mojej celi. Ręczyliśmy za siebie w wielu sytuacjach, a jego gang nie weźmie mnie ze względu na to, że jestem biały. Kurwa! Nie wiem, bym musiał chyba uratować dupę czarnuchowi darzonego największym szacunkiem. Znowuż w drugim świecie, moje imperium zostało rozwiązane, a majątek złożony w starej, zabunkrowanej kopalni, Paweł z Rapidem planują jak mnie odbić z więzienia. Iza z dziećmi wciąż są w Polsce i nie mają pojęcia o tym, że siedzę w więzieniu, ale pewnie niedługo przyleci. Kurwa! Co za urwanie głowy. Na dodatek przybrałem muskulatury, tak to jest gdy większość czasu przebywa się z kilkoma czarnuchami. Wielu z nich się za mną wstawia, ale głównodowodzący mi nie ufa.
-Ej, Kruk.. – Woła mnie Ron.
-Co jest Ron?
-Jak trafiłeś tu za prowadzenie szajki przestępczej i podejrzenia o morderstwa, to z pewnością dotyczyło to śniegu, prawda?
-Trafiłeś w dziesiątkę.
-Próbowałeś tego gówna? Wielu moich ludzi z ulicy straciło życie przez ten syf, luzik, nie mam do ciebie żalu, oni mieli swoje rozumy, ale mam nadzieję, że Ty nie próbowałeś.
-Nie, ja nie próbowałem, ja tylko miałem plan na biznes, który z resztą przejąłem po pewnym Włochu.
-Rozumiem, a tak w ogóle to skąd ty jesteś?
-Z Polski.
-Skąd?
-Z Polski. – odpowiedziałem ponownie, a jego boska mina doprowadzała mnie do śmiechu, bo za cholere nie wiedział, gdzie to jest.
-Gdzie to do chuja jest?
-W Europie. Między Niemcami, a Rosją.
-Aaaa! Już wiem, już wiem! Kurwa! To wy mieliście typa co w 95-97 podrabiał nasze pieniądze!
-Dokładnie, jego dolary były lepsze niż oryginały.
-Kurwa. Polacy to mają najebane w tych głowach, wiedzą jak zrobić biznes.
-Na dodatek powiem ci, że nikt nie pobije polaka w chlaniu gorzały, no chyba, że Rusek, ale to w wyjątkowych sytuacjach.
-Moczymordy – burknął i zaczął się śmiać jak pojeb.
-Dobra, dobra, ta moczymorda nie raz ci uratuje dupe, zobaczysz.
-Trzymam za słowo, ziomuś. – Nastała po tym chwila ciszy, a mnie trapiło pytanie, kto jest głównodowodzącym tym gangiem czarnuchów.
-Ron…
-No?
-Tearz ja cie chce o coś zapytać.
-No?
-Kto przewodzi twojej grupie?
-Nie wiesz? Kurwa, chłopie.
-No chłopie… Skąd mam wiedzieć? – odpowiedziałem.
-On cie zna…
-Co?
-No, tak to jest jak trzymałeś z ludźmi, z którymi on toczył wojnę. Gang Bloods.
-Stanley Williams! Głowa Cripsów.
-Strzał w dziesiątkę.
-Już wiem dlaczego mi nie ufa, ale mam coś co mu się spodoba i powinien mi zaufać.
-Hę? Co masz?
-Kilku ludzi planuje jego śmierć.
-Kurwa? Kto tu chce rozpętać piekło? – podniósł się z pryczy i patrzył na mnie.
-Druga grupa czarnuchów, którzy trzymają z pedałami. Mają już w garści strażników, ale o to się nie martw, użyje swoich wpływów, żeby strażnicy byli po naszej stronie, ale musisz postawić mnie przed Stanleyem…
-Kurwa, no nie wiem czy się to uda.
-WYCHODZIĆ PSIE GÓWNA! PORA WAS PRZEWIETRZYĆ! – krzyczał jeden ze strażników.
-Pozwól, że najpierw sam mu o tym powiem.
-Nie ma problemu. – odpowiedziałem. Na spacerniaku kręciłem się swoimi ścieżkami, usiadłem na ławce i przyglądałem się bandzie czarnuchów i Ronowi, który zaczął z nimi rozmawiać, po chwili gdzieś poszli, nie wracał przez 8 minut. W tym czasie przysiadło się do mnie kilku czarnuchów, mruczyli coś pod nosem, grozili, ale gdy Ron się pojawił koło mnie, nagle się zmyli.
-Choć, opowiesz mu to, co mnie. – Tak się stało, rozmawialiśmy o tym do końca spacerniaka i objaśniliśmy sobie kilka spraw. Zaczęliśmy sobie ufać, miałem wykupić strażników i dowiedzieć się czegoś więcej, a na koniec wskazać ludzi, którzy chcieli jego śmierci.
Bułka z masłem, niby… Musiałem się tylko znowu stresować żeby list doszedł na czas, bo kurwa w tym więzieniu, grube kurwy jakoś niezbyt się przejmują listami. Pozostało czekać i patrzeć jak siwieje.

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział XXX

      17 lutego 2005r. Mieszkam  z dala od miasta, sam otoczony ochroną, Iza z dziećmi jest w Polsce, bo nie chcę by oni też musieli się ukrywać przed policją. Moi współpracownicy zaczęli sypać, gdy tylko federalni złapali ich za jaja. Co najlepsze zaczęli mnie wrabiać w rzeczy z którymi nie miałem styczności, ale kurwa wciąż skądś mieli na to dowody. Brązowy dom w głębi lasu, nieopodal małego jeziora, piękna okolica to wyznaczania celi, których trzeba się pozbyć bym mógł żyć na wolności.
    Nie jest łatwo… Patrzę na swoją zarośniętą mordę w lustrze i próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego nie postanowiłem, że będę zarabiał uczciwie. Zamknięty w budynku przelewałem przez siebie alkohol, robiłem to każdego dnia. Pewnego wieczoru siedząc przy szklance Hennesy i patrząc na zdjęcia osób, które miały zostać zlikwidowane tej nocy, wsłuchiwałem się w utwór Tupaca „Me against the Word”. Usiadłem na kanapie i patrząc na zdjęcie rodziny, zamknąłem oczy by zacząć rozmyślać nad wszystkim. Nagle obudził mnie głośny hałas, po dokładniejszym wsłuchaniu się rozpoznałem, że to helikoptery latają nad domkiem, za oknem było jasno mimo tego, że była to 2:15 w nocy. Nie widziałem szans dla siebie, dlatego od razu położyłem się twarzą do ziemi, z założonymi rękoma na głowie, czekając aż mnie skują i zabiorą do miejsca, z którego nie można nie wrócić nie odmienionym. To ten czas w którym tracę wszystko, bo to tylko kwestia czasu, gdy moi ludzie się odwrócą ode mnie, bo każdy z nich będzie chciał dojść do władzy. Rapid i Paweł nie utrzymają porządku, nie mają do tego głowy, a z wizytami, które najprawdopodobniej mają być raz w miesiącu nie zajdziemy daleko. Moja taryfa ulgowa dobiegła końca. Teraz wszystko w rękach Rapida i Pawła, bo z pewnością nie pozwolą siedzieć mi w więzieniu. Pozostanie tylko garstka lojalnych…

3 dni później…

    Siedzę w celi z ogromnym czarnuchem, który wywodzi się z getta, jego czarne oczy wywołują przerażenie, gdy tylko się w nie spojrzy, tatuaże są biografią jego życia, na lewym ramieniu ma wytatuowane oko oraz łzy z niego wypływające. Łza oznacza morderstwo, a ja na jego ramieniu naliczyłem się siedemnastu, chyba nie wyczuwa zagrożenia, gdy z nim przebywam w celi, ale też nie jest skłonny mi zaufać, wciąż jesteśmy razem w celi, ale żadne z nas się do siebie jeszcze nie odezwało. Jak to czarnuchy z getta mają wielkie ciała, niezwykle twarde charaktery i tak kurewsko kruche serce jeśli chodzi o ich bliskich, pewnie dla niego jestem tylko białą cipką, która od lat była posuwana przez czarnuchów, a w pierdlu znalazłem się przez to, że zgwałciłem dziecko. Domysły… Idzie zwariować, a jego głos i przezajebiście mądre teksty wzbudzają we mnie ekscytacje, leci na Freestyle’u gdy tylko próbuje oderwać się od tego otoczenia. 100 kg samych mięśni, nieco przypomina 50cent’a, ale stylem w pisaniu przypomina Tupaca. Późnym wieczorem, gdy zaraz miały gasnąć światła wstał przemyć głowę i zobaczył, że patrzę na fotografię rodziny, po czym odezwał się do mnie.
-Patrzysz na zdjęcie rodziny i ronisz łzy, chyba jednak nie jesteś pedofilem. Pedofile raczej się uśmiechają, gdy patrzą na swoje dzieci.
-Trafnie, nie siedzę za pedofilie.
-Nie będę dociekliwy, zechcesz, to sam powiesz. Lecz jeśli zdecydujesz się powiedzieć o sobie, będzie to gest mówiący o tym, że postanowiłeś mi zaufać, a jeśli ty zaufasz mi, ja zaufam i tobie. – zrobiłem tylko duże oczy, skurczybyk miał gadane. Życie musi być dla niego walką, skoro ma aż tak dużą wiedzę. Jest inteligentny. Jestem pewien, że gdyby tylko miał szanse wystartowałby na prawnika, albo na polityka i wcale by tu nie trafił. – Nie patrz się tak na mnie – powiedział, a tym samym wyrwał mnie z moich przemyśleń.
-Przepraszam, zamyśliłem się.
-Wiem co o mnie myślisz, dobrze myślisz i lepiej nie zmieniaj zdania, bo będziesz moją osiemnastą łzą i uwierz… Nie siedzę za nie. Teraz spróbuj zasnąć ziomuś, przed nami jeszcze wiele godzin, dni pełnych jebanej bezczynności.
   Nie mogłem zasnąć jeszcze przez wiele godzin, bo jak nie myślałem o rodzinie, to myślałem o moim imperium, o moich chłopakach, którzy zostali z tym wszystkim sami, a jak nie to mi siedziało w głowie, to było to czarnuch, którego imienia nawet nie znałem. 

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział XXIX

            11 sierpnia 2004r. Wciąż leżę w szpitalu, Iza wyleciała do Polski trzy dni temu, tak jest najlepiej dla dzieci. Chociaż wkrótce i tak mój syn się mnie zapyta, czy jestem mordercą i jak w ogóle mogę spać z tym, że to ja jestem tym złym gościem. Kurwa. Na dodatek, gdyby tego było mało, wciąż przychodzą do mnie prawnicy, policjanci i współpracownicy ze złymi nowinami. Wszystkie interesy zaczęli mi zamykać, za brudne pranie pieniędzy lub wytwarzanie narkotyków w piwnicach. Musiałem wymyślić coś lepszego, dlatego baza, w której wytwarza się wszystkie dobra nie mogła stać budynkach. Postanowiłem przenieść to na koła, zakupiłem 30 camperów, w których wytwarza się „słodycze”. Założyłem firmę lodziarską, która rozwozi „lody”, wspomogłem również firmy prawnicze, które pozwoliły mi wziąć kilku ludzi, z których zrobiłem kurierów, wykupiłem też sieć burdeli, pieniądze z dziewczynek wydawały się dobrym pomysłem. Do tego wciąż mam kilka kasyn w Los Angeles i Las Vegas, wspieranie twórców gier i filmów równie mi się opłaca, bo zwracają mi dwukrotnie zainwestowaną w nich sumę. Dochód? Wciąż go mam, lecz to nie jest imperium, którego bym pragnął. W Nowym Jorku chciałbym wejść na Wall Street, lecz do założenia czarnej firmy potrzebuje czasu, planowałem założyć również sieć banków i założyć własną stację radiową, myślałem też nad zainwestowaniem w naukę. Czarny biznesmen, w normalnym świecie, to nie miało szansy się przyjąć u wielu amerykanów, ale w końcu Polak potrafi.
         15 sierpnia postanowiłem wypowiedzieć wojnę żółtkom, wyszedłem ze szpitala, a moja rodzina była bezpieczna. Z moim oddziałem specjalnym postanowiłem wykończyć Triadę, w Hongkongu znano ksywkę „Kruk” dlatego nie miałem problemów z wybiciem jednego członka po drugim. Do 4 września Triady nie było, a ja zyskałem nowe interesy w Hongkongu. Hongkong przynosił ogromne zyski, ale musiałem kogoś innego tam posadzić na tron, bym mógł nad tym zapanować. Nie chciałem dać berła komuś, kogo się tam nie boją, ale była osoba, która pomogła mi dorwać Triadę. Ta osoba była jej członkiem, ale od samego początku trzymała moją stronę, dlatego to ona zasiądzie na tronie… Torii Mokihuto. 8 września rozpoczęło się ciąganie po sądach, Iza z dziećmi wróciła 2 dni temu, mój adwokat powiedział, że jestem w ciężkiej sytuacji i mogę trafić do pierdla na 10 lat. Prokuraturze wciąż brakowało dowodów, nic mi nie mogli zrobić, dlatego czułem się bezpiecznie. Miałem ludzi w departamencie policji, którzy niszczyli wszystkie dowody, które zgromadzono przeciw mnie. Czułem się tak wielki i nietykalny, że widziałem w sobie Michaela Corleone, otoczony jestem czarnymi, brudnymi interesami i ludźmi, którzy pójdą za mną na śmierć oraz tymi co będą chcieli mnie wydymać na każdym kroku, byle tylko zyskać dostęp do moich liczb.

    9 września wracając z sądu zajechałem na cmentarz, chciałem posiedzieć przy nagrobku Morello. Chciałem wiedzieć, poczuć jego dumę ze mnie, spotkałem tam wujka, który postanowił przejść na tzw. „emeryturę” po śmierci Morello. Siwawy już objął mnie mocno i ze łzami w oczach powiedział mi, że jestem takim samym geniuszem jak on, ale też trafie do pierdla… Jak on. Nie dał mi szans, że mogę wygrać rozprawę w sądzie. Po jego słowach zacząłem myśleć o rodzinie, wujek natomiast odpalił cygaro i powoli pomaszerował w dal. Co ze mną będzie? Kurwa. Co ze mną będzie?