poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział XIV

   Po wykluczeniu Batisty z gry nie działo się już nic ważnego. Miałem wolne. Nie potrafiłem sam wysiedzieć w domu, więc większość czasu spędzałem u Rapida i Tamary. Dziesiąty dzień bez Izy, nie wiedziałem co miałem ze sobą zrobić, cholernie tęskniłem. Do jej powrotu były jeszcze cztery dni. Nie wytrzymałem, wsiadłem do taksówki i pojechałem na lotnisko. Kupiłem bilety i poleciałem do Wrocławia. Lot minął spokojnie. Taksówką pojechałem do mieszkania Izy rodziców. Niedaleko od ich mieszkania otworzono kwiaciarnie, miałem szczęście, bo za 30 min mieli zamykać. Kupiłem bukiet róż i ruszyłem w stronę mieszkania. Zadzwoniłem do drzwi. Drzwi otworzył teść i przywitał mnie z uśmiechem i mocnym uściskiem. Pewnie Iza nic nie mówiła na mój temat, bo jej mama też rzuciła się na mnie z uściskami na szyję.
-Iza! Córeczko! Chodź zejdź do nas i zobacz kto przyjechał! – Krzyczał ojciec Izy.
-Jak lot Radku Ci minął? – Spytała teściowa.
-Spokojnie, bez problemów mamo.
-Radek?! – Rzuciła mi się na szyje i nie chciała puścić.
-Iza, Iza, bo mnie połamiesz! Patrz, mam coś dla ciebie. – Cudownie się uśmiechnęła i pocałowała w policzek. Wstawiła kwiaty do wody.
-Choć ze mną na górę. – Zamknęliśmy się w pokoju gościnnym. – Co się stało, że przyleciałeś?
-Cholernie tęsknie i nie dobrze mi się żyje z myślą, że między nami nie jest w porządku. Chciałem cie przeprosić za to co się ze mną działo, że tak się zamknąłem w sobie i wolałem prowadzić monolog do butelki niż prowadzić dialog z tobą. Wstyd mi.
-Oj! Nie rozklejaj mi się tutaj, bo zaraz ja się rozkleję. Wszystko w porządku kochanie, tylko jak coś się stanie, to nie uciekaj od rozmów ze mną. Jasne?
-Jak blask twojego uśmiechu.
     Spędziliśmy te cztery dni razem u rodziców Izy, dobrze było spacerować po starych ulicach i wspominać sobie, to jak mijała młodość. Odwiedziliśmy też ciocie i babcie, przesiedzieliśmy cały dzień razem i opowiadaliśmy co tam się u nas dzieje. W końcu wróciliśmy do Stanów. Byliśmy szczęśliwi jak nigdy, wciąż się gdzieś razem pokazywaliśmy. Rapid, Tamara, Iza i ja gdzieś na imprezach. Żyliśmy pełnią życia. Było pięknie. Minęło kilka tygodni. Którejś soboty siedziałem z Izą w domu. Jak zawsze. Leniuchowaliśmy cały dzień, piliśmy piwo i oglądaliśmy telewizje.
-Radek!
-Co jest kochanie?
-Jestem w ciąży!
-Że co?! Na pewno?
-Tak! To trzeci test ciążowy! – Zamurowało mnie, wybuchła we mnie radość. Będę ojcem!
-Będę ojcem! Będziemy mieli dziecko! To piękne!
-Tak! To piękne! – Wiedziałem, że jestem gotów na to by być ojcem. Iza już jakiś czas na to była gotowa. Jezu! Jestem taki szczęśliwy! Dam temu dziecku wszystko, co tylko będę mógł mu zapewnić! Mam doskonałą kobietę, dobrą pracę, pieniądze. Idealnie.
-Nie mogę w to uwierzyć!
-Ja też nie! To najlepsze co nas mogło spotkać w życiu!
-Kiedy o tym powiemy światu?
-Nie chce o tym mówić od razu. Za jakiś czas na pewno się pochwalimy, a w tym czasie musisz milczeć!
-Dobrze skarbie, będę milczał jak grób. – Tymczasem zadzwonił telefon. Dzwonił sam Morello.
-Kruk. Jesteś potrzebny. Dzwoń po Rapida i natychmiast musicie się pojawić u mnie!.
-Dobrze szefie. – Zadzwoniłem do Andrzeja tak szybko jak tylko się dało. On też rzucił na moment Tamarę i Sarę i od razu ruszył do rezydencji.
-Skarbie, musisz jechać?
-Przepraszam Kochanie, to coś ważnego.
-No dobrze, ale wróć cały, dobrze?
-Pewnie, że wrócę. – Pocałowałem ją, założyłem kurtkę i wybiegłem z domu. Wsiadłem do samochodu i szybkim tempem pojechałem do Morello. Wbiegłem do gabinetu szefa. Był tam już Rapid, Wujek i jego żołnierze.
-Radek! Jesteś wreszcie! A teraz słuchajcie panowie. Jadę spotkać się z reżyserem z Hollywood’u. Moja chrześnica chce zostać aktorką, jadę załatwić jej ważną rolę, która rozwinie jej karierę aktorską. Wszyscy jesteście mi potrzebni jako ochrona. Jest o tym głośno, będzie telewizja. Ktoś może mieć ochotę pozbyć się mnie z gry, nie możemy wpaść, policja wie kim jestem, ale nie może mi nic zrobić. Teraz uwagę zwrócą na was. Rapid. Kruk. Pilnujcie się. Jasne?
-Tak szefie – odpowiedzieliśmy duetem, jak zwykle.
-A teraz wszyscy idźcie do samochodów. Kruk. Jedziesz ze mną. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
-Dobrze szefie. – O co mu może chodzić? Nie wiem. Posłuchałem się i wsiadłem z nim do limuzyny.
-Radek. Twój wujek sporo mi o tobie opowiadał. W końcu jest szefem mojej ochrony, nikomu tak nie ufam jak jemu. No… Chyba, że mojej żonie. Hehehehehe! Rozumiesz o co chodzi.
-Tak.
-A teraz do rzeczy. – nagle spoważniał. Przeraziłem się. – Wiesz pewnie, że wiąże z tobą duże nadzieje, w końcu twój Wujek musiał coś wspomnieć. On nigdy nie wytrzymuje z takimi wieściami dla ciebie.
-Zamieniam się w słuch szefie.
-Chce żebyś był następcą mojego tronu, gdy coś się stanie. Najpierw chce znać twoją odpowiedź, zanim oznajmię to wszystkim moim ludziom. Twój Wujek jest dla mnie jak syn. Wiem, że płynie w tobie ta sama krew. Dlatego…
-Ale szefie! JA… Ja! Ja nie wiem czy się do tego nadam, nie mam takiej głowy!
-Nie przerywaj mi! I nie histeryzuj. Ty masz do tego wszystkiego smykałkę.  Już od dziecka w tym siedzisz. Wiesz co i jak. Gdyby nie twoje podejście, większość mojego zysku poszła by z dymem. Szanuje cię. Zapewniłem Tobie i Izie wszystko czego mogliście zapragnąć. Teraz ja chcę abyś i ty wyświadczył mi przysługę zastępując mnie na tronie, gdy nadejdzie mój koniec. Spokojnie. Nie zamierzam z niego schodzić przez najbliższą dekadę. Mam perfekcyjna ochronę, więc do piachu też mnie nie wyślą.
-Rozumiem. Wuju, ja wciąż nie jestem pewien.
-Zastanów się nad tym. A teraz się przygotuj. Dojeżdżamy. Pełno tam tłumu, reporterów. Zamknięcie mnie przed nimi wszystkimi, żeby mnie nie dosięgła żadna kulka.
-Tak jest. – Samochód się zatrzymał. Najpierw wychodzę ja. Czekam aż wysiądzie reszta. Podchodzą, ustawiamy formację. Pukam do drzwi, wujek wciąga szefa do środka. Idziemy, krzyki, wrzaski, ciągłe pytania dziennikarzy. Wszystko poszło bez przeszkód. Weszliśmy do willi reżysera. Wujek i dwóch jego ludzi przeszli z Morello i Jablonsky do gabinetu omówić interesy. Reszta mogła się skupić na imprezie jaką urządził reżyser. Usiadłem przy barze, w oddali widziałem kamerę i reporterkę, pewnie ma specjalną przepustkę, która pozwala jej tu być. Usiadła obok mnie i zamówiła wodę mineralną u barmana. Spojrzałem na nią i zauważyłem dawną znajomą z gimnazjum, nie mogłem uwierzyć, że jest tutaj.
-Natalia?!
-Radek!
-O matko! Kupę lat!
-Fakt! Co ty robisz? Jak ci się wiedzie?
-Jestem ochroniarzem Morello.
-No co ty mówisz!
-Na dodatek jestem żonaty! Mam cudowną kobietę.
-No nie wątpię! Jak ma na imię ta szczęściara?
-Dalej jestem z Izą.
-Pierdolisz!
-Serio!
-O matko! Niech się wam wiedzie dalej tak pięknie, jak się wiodło!
-Dziękuje, a jak z tobą? Co tam u ciebie? Co się dzieje, jak to się stało że tu jesteś?
-A byłam reporterką jakiś czas w Polsce, potem wysłali mnie tutaj. Jestem singielką i jakoś nie szukam partnera. Wszędzie jakieś skurwysyny, które mnie wykorzystują. Tylko ty jesteś taki inny, wyjątek. Haha!
-Oj przestań! Na pewno się znajdzie lepszy ode mnie! Zobaczysz.
-Może kiedyś. Masz tu mój numer telefonu, zadzwoń kiedyś!
-Zadzwonię.
-Kruk. Musimy iść – wtrącił się Rapid. Poszliśmy do gabinetu reżysera. Wznieśliśmy toast za udany interes i za przyszłość. Musiało pójść wszystko pięknie i bez sprzeczek. W końcu Jablonsky to prawdziwy skurwysyn, nie dopuszcza byle kogo na swój plan filmowy. Coś czuję, że to nie pierwsza sławna osoba którą poznam u boku Morello. Cieszyłem się. W końcu Iza w młodości marzyła o tym, żeby poznać kilka sławnych osób i mieć z nimi dobry kontakt.
     Wróciłem do domu przed pierwszą w nocy. Iza już spała. Rozebrałem się, wziąłem prysznic, wlazłem pod kołdrę, pocałowałem mój skarb na dobranoc i poszedłem spać. Na drugi dzień rano obudziły mnie wrzaski Izy..
-Jezu! Radek! Radek! Jesteś w telewizji!
-Co?
-Choć szybko, patrz! To Ty! – Przetarłem oczy, spojrzałem na telewizor i faktycznie, to było ujęcie jak prowadziliśmy szefa do samochodu. Ach! Jak to perfekcyjnie wygląda. Czułem podniecenie w duchu.
-To kiedy mnie poznasz z tymi wszystkimi gwiazdami?!
-Może najpierw poznam cie z tą reporterką, to moja dawna znajoma z gimnazjum.
-No coś ty, że się spotkaliście!
-No poważnie ci mówię.
-Nie mów, że to Natalia. Kiedyś miałam z nią rozmawiałam, mówiła, że to jej marzenie.
-Najwidoczniej się spełniło.
-No musiało! Jezu! Świetnie by było z nią się spotkać.
-Mam jej numer telefonu.
-O to świetnie! – Niektóre kobiety już by były zazdrosne. Lecz nie Iza. Znała mnie na wylot. Wie, że ona jest całym moim światem i za nic nie zrobię głupoty, przez którą mógłbym ją stracić na zawsze.
-No! Kiedyś ją zaprosimy do siebie.
-Będę miała sławnego męża! Przystojnego ojca!
-Ej! Skarbie! Jak ja mam być sławny, to ty też będziesz! W ogóle Morello zaproponował mi, żebym przejął jego stanowisko, gdy już zechce odejść.
-No co ty mówisz! To chyba świetnie, co?
-Niby tak, ale jakoś nie widzę się w tej roli.
-W roli ojca też się nie widziałeś, mówię ci. Przygotujesz się.
-Oby. –Oby miała rację. Oby miała rację…

Rozdział XIII

   Nic się nie układa, jestem w cholernej rozsypce. Minął miesiąc od tego wydarzenia, a ja wciąż nie mogę się poskładać. Iza próbuje mnie wspierać, bo nie może patrzeć na to co się dzieje ze mną.  Życie jak z filmu, co? Czemu akurat dostałem taką rolę do odegrania. Cholera. Nie wiem. Tylko w pracy jest lepiej. Stałem się tam typem, któremu zabijanie stało się obojętne. To chore. Na dodatek awansowałem. Koniec z takimi małymi robótkami. Są ważniejsze sprawy, w których z Rapidem jesteśmy potrzebni. Dobrze, że go mam. Jakoś z tego wyjdę, pomoże mi. Na dodatek wujek mi mówi, że Morello wiąże ze mną niezłą przyszłość. Nie wiem co jest grane, ale cieszę się, że mu przypadłem do gustu.
   Za bardzo szaleję z alkoholem, muszę przystopować, zebrać się, zaopiekować się moją kobietą. Nie mogę przecież wyrzucić na śmieci skarbu,  który daje mi tyle siły do walki z tym wszystkim co jest złe. Wróciłem z pozytywnym nastawieniem do domu, chciałem porozmawiać z Izą. Nie ma jej w domu… Ma dzisiaj wolne, może gdzieś wyszła. Nie, kartka na stole, długopis i ogromny ból w sercu. Spodziewałem się co tam może pisać.
Kochanie, postanowiłam wykorzystać dwa tygodnie wolnego i chce wylecieć do Polski, do rodziców. Chce odpocząć na chwilę od tego życia. Nie mogę patrzeć na to co ze sobą robisz, starałam Ci się pomóc, ale wciąż odrzucałeś moje starania, dlatego dam Ci spokój na jakiś czas. Może przemyślisz parę spraw i na serio coś ze sobą zrobisz, albo wrócę tylko po resztę rzeczy. Kocham Cię, chce żeby było jak najlepiej, ale musimy być ze sobą zżyci wiesz? Musimy sobie mówić o wszystkim, musimy rozmawiać! Uświadom to sobie, że żyjemy razem i powinniśmy być dla siebie wsparciem, ale kiedy Ty milczysz i odrzucasz moją pomoc, to sam wiesz, że nasz koniec się zbliża.

                                                                                            Iza.”
Usiadłem na krześle, odpaliłem papierosa i zacząłem płakać jak dziecko. Powiedziałem sobie, że za 12 dni Polecę do Polski, do niej. Nie mogę jej stracić. Muszę się zmienić. Moje użalanie się nad sobą przerwał telefon, dzwonił wujek.
-Radek, przyjedź do rezydencji. Tylko włóż coś eleganckiego.
-W porządku, co jest grane?
-To nie na rozmowę przez telefon, przyjedź.
-Już się zbieram.
-Do zobaczenia. – Nie mam pojęcia o co może chodzić. Dlatego ubrałem garnitur i pojechałem do rezydencji.
-Nareszcie jesteś! Chodź, ważne posiedzenie zaraz się zacznie.
-Możesz mi powiedzieć o co chodzi?
-Zwołano spotkanie największych głów tego biznesu.
-Ja pierdole! Przecież tu może wybuchnąć rzeź!
-Nie, wyobraź sobie, że to działa jak jakaś gra. Ma swoje reguły. Na takie spotkanie wszyscy zawierają sojusz i przyjeżdżają ustalić nowe zasady. Rozumiesz?
-Mniej więcej.
-Teraz choć, jesteśmy najważniejszymi ochroniarzami Morello. – W Sali konferencyjnej oprócz szefa, siedziało jeszcze siedem innych ważnych głów. Nie wiedziałem, że aż taka rywalizacja panuje na terenie Los Angeles.
-Witam panów. Zapewne wiecie dlaczego się tutaj spotykamy. – Zaczął Morello.
-Chodzi o wydarzenie sprzed miesiąca? – Pytał pan Gravano. Stary człowiek, chodzi o lasce. Pewnie ma łeb na karku, razem z nim jest pięciu goryli. Człowiek chyba najbardziej znany i szanowany w LA.
-Dokładnie. Wiem kto za tym stoi, ale nie chce wypowiadać wojny, nie chcę siać terroru. – Zastanawiałem się o co chodzi. To jest nie podobne do Morello – Wiem, że to był zamach na mnie, ale odebrano życie dziecku. Ma pan wnuki panie Gravano?
-Troje. – Burknął.
-Niech sobie pan wyobrazi, że jedno z nich zostaje postrzelone pociskiem z karabinu i umiera.
-Nie wiem co bym zrobił.
-Ja muszę sobie z tym poradzić. – Nie wiedziałem, że to była wnuczka Morello.
-Wyrazy współczucia – wtrącił się pan Valenti. Ma ponad 50 lat, ale wygląda młodo. Słyszałem o nim od Morello, ale póki co jego działalność nie przynosi zagrożenia.
-Dziękuje.
-To skandal! – Wrzasnął pan Leone. – Kto atakuje ważną głowę w taki dzień! Wyobrażacie sobie co ta młoda para teraz przechodzi! Zniszczyliście im najpiękniejszy dzień w życiu! Moja córka niedługo wychodzi za mąż, widzę jak bardzo jest podekscytowana tym dniem. Z tamtą młodą damą pewnie było tak samo. A co się dzieje z nią teraz?! Możemy się tylko domyślać, jak bardzo to wydarzenie ją niszczy. – Zaczęły się sprzeczki i debatowanie, ale nikt nie powiedział, kto może za tym stać. Nie rozumiałem już tego wszystkiego. Myślałem tylko o Izie i żądałem wytłumaczenia od Morello, gdy skończy się posiedzenie.
-Po co było to posiedzenie? – Pytałem szefa.
-Chciałem się dowiedzieć na sto procent kto za tym stoi. Zniszczę skurwysyna.
-Przecież miało nie być wojny…
-Myślisz że odpuszczę życie mojej wnuczki? Nie ma mowy!
-To kto to mógł zrobić?
-Ten co się prawie w ogóle nie odezwał.
-Najmniej mówił grubas w białym garniturze.
-Bingo! Batista. Wiecznie gra mi na nosie i wyprowadza z równowagi.
-Co chce wuj zrobić?
-Razem z Rapidem zabijecie jego prawnika. Lepszego skurwysyna już nie znajdzie. Potem go wydam policji. Wiem, że w jednym lokalu przechowuje mnóstwo kokainy i pieniędzy. Zapewne tam coś jeszcze się znajdzie na niego i pójdzie do paki na długi czas, a wtedy jego ludzie będą chcieli go wykluczyć z interesu i zostawią w więzieniu na pastwę losu.
-To zadziała?
-Ha! Pewnie. Tylko musicie zająć się tym prawnikiem.
-Nie ma sprawy.
-Zawsze wraca późną nocą z sądu, jedzie drogą szybkiego ruchu, upozorujcie wypadek. Zróbcie co chcecie, ale to ma wyglądać na wypadek. – Zadzwoniłem do Rapida. Pojechaliśmy do mnie do domu i obmyślaliśmy plan jak się pozbyć tego prawnika.
-Masz jakiś plan? – Zapytałem.
-Ha! I to jeszcze jaki! Mam kumpla, który jest mi winien przysługę. Parking przed sądem jest obok drogi, przy której można się rozpędzić. Samochód prawnika stoi zawsze w tym samym miejscu. Nocą nie ma w pobliżu innych samochodów, dlatego jak będzie wsiadał do samochodu, kierowca ciężarówki przyśnie i wjedzie prosto w prawnika z ogromną prędkością.
-Kierowcą ciężarówki będzie twój kumpel. Będzie miał przesrane.
-Spokojnie, mam jeszcze drugi plan, który pomoże nam go wyciągnąć z więzienia, gdy już tam trafi.
-Świetnie. Jutro w nocy się nim zajmiemy. – Potem zaczęliśmy rozmawiać o moim związku z Izą. Poparł mój plan, żeby polecieć do Polski i pogadać z Izą.
     Nadszedł czas aby zrealizować plan. Świetnie się składało, bo dziś miał brązowy garnitur, łatwo go było rozpoznać. Kiedy miał wychodzić, miałem dać znać Rapidowi, a on swojemu kumplowi aby ruszył wprost na samochód prawnika. Siedziałem na ławce i obserwowałem drzwi frontowe sądu. Wychodzi. Wstałem, oparłem się o latarnie, ściągnąłem kapelusz, podrapałem się po głowie i poszedłem odpalając papierosa. Rapid kiwnął głową kierowcy. Odpalił silnik i z dość sporej odległości zbliżała się ciężarówka. Dojeżdża do parkingu. Idealnie. Prawnik stoi plecami do niej, nie widzi co się dzieje, podchodzi do drzwi, wyciąga kluczyki, wsadza je do drzwi i bum! Zostaje zgnieciony. Samochód zaczął dachować, maska ciężarówki była cała czerwona, jeden wielki rozbryzg krwi. Nie miał szans tego przeżyć. Wsiedliśmy z Rapidem do samochodu i odjechaliśmy. Podwiózł mnie do domu, zadzwoniłem do Morello, że Prawnik nie żyje, a ten tej samej nocy wydał Batiste policji. Więc wszystko poszło zgodnie z planem.

Rozdział XII

    14 sierpnia 1995 roku. Najważniejszy dzień w moim życiu. Ślub. W domu wspaniała atmosfera panowała od tygodnia, aż jak Rapid mi powiedział, że znalazł lokum, to tak dziwnie mi było z myślą, że znów może być taki brzydki, cichy spokój. Nie lubię takiej atmosfery w domu. Dobrze jest teraz, gdy jest nas piątka w domu.
      Z Pawłem wciąż piszemy do siebie listy, w najbliższym czasie nie przyleci, nawet nie będzie go na ceremonii, cholernie nie dobrze, bo chciałbym go mieć przy sobie w tym najważniejszym dla mnie dniu. Od samego rana zjadała mnie trema, ciężko mi było wyrzucić choćby kilka słów. Z dobre półtora godziny przesiedziałem z papierosem w oknie słuchając melodii jaką ćwierkały ptaki za oknem. Mój relaks przerwał Rapid.
-Jak bracie? Gotowy?
-Zjada mnie stres.
-To chyba normalne, co?
-Już czas?
-Tak, pora się ogarnąć, wyszykować i lecimy do kościoła. – Miałem dziwne wrażenie, że coś się nie potoczy, ale co mogłoby pójść nie tak? Nie wiem. W każdym razie wziąłem długi prysznic, ogoliłem się, ubrałem w garnitur i pojechaliśmy do kościoła. Cały kościół był zapełniony. Zaprosiliśmy ponad 100 osób. Byli już chyba wszyscy na miejscach, a ja miałem wyjść na ołtarz, stać i patrzeć na te wszystkie twarze, wyczekując na moją ukochaną. Nigdy bym nie powiedział, że szczęście może tak zżerać człowieka od środka.
-Stary, czemu to się tak dłuży – Szepnąłem do Rapida.
-Dłuży? Pieprzysz stary, patrz kto wchodzi. – Nawet sobie nie zdawałem sprawy, że tak wybuchnę emocjami, gdy ją zobaczę w sukni. Zebrały mi się łzy do oczu, nogi miękkie jak z waty, ręce się trzęsą i nie potrafię nad nimi zapanować, niby na wejściu gra muzyka, ale ja jej nie słyszę. Moje emocje zagłuszają ją. Nie wierzę, że to się dzieje, najpiękniejszy widok jaki mam przed oczami, a przecież widziałem tak wiele wspaniałych rzeczy. Teraz, nie liczy się nic, prócz niej. Nie widzę tych ponad 100 par oczu, wpatrzonych na nas. Właśnie ojciec Izy odprowadził ją na ołtarz. Ksiądz rozpoczął przemowę. Nagle moralność uderzyła w moje myśli, przypominałem sobie każdą akcję, moja brutalna praca dała mi we znaki. Od pierwszego zabójstwa, do tego naćpanego dziecka, które było gotowe mnie zastrzelić. Cholera. Wszystko przeleciało jakbym był w transie, jedyne co do mnie stamtąd dotarło, to tylko te słowa.
-Od teraz, jesteście mężem i żoną, możesz pocałować pannę młodą. – Pocałunek, nigdy nie byłem taki w niebo wzięty. Coś pięknego.
-Dałeś radę Radek – Powiedziała do mnie.
-A no dałem, choć, limuzyna czeka. – Ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. W pierwszym rzędzie, po lewej i prawej stronie stały dzieci, które sypały na nas ryżem. Zaraz za nimi stali dorośli, bijący brawo. Wiwaty, krzyki. Widzę Morello, Rapida, Wujka, stoją i patrzą na mnie z dumą, nagle pisk opon, wujek ściąga Morello do parteru, biegną, Rapid wyciąga broń, otwiera ogień, z samochodu wychyla się postać w kominiarce, trzyma karabin w rękach, puszcza serie w naszą stronę, gdy tylko go zobaczyłem, osłoniłem Izę… Wszystko ucichło, słychać tylko zamykające się drzwi samochodów i wysokie obroty, pościg.
-Wszyscy cali?! – Pyta ktoś z tłumu?
-Tak – powiedziane chórem. – Szlochanie i wrzask matki.
-Nieeee…! – Kobieta była odwrócona do mnie plecami, ale coś tu nie gra, bo jej mąż jest obok, co się stało? Podchodzę bliżej i widzę ich małą córeczkę, która została postrzelona w brzuch. Pełno krwi, mała jest nieprzytomna, słychać w oddali syrenę karetki. Coś we mnie pękło. Stałem tam jak wryty i płakałem, klęczałem przy dziewczynce i moje wnętrze krzyczało „Przepraszam mała!”, zrobiliśmy ratownikom miejsce, coś tam pokrzykiwali do siebie, w końcu jeden z nich położył dwa palce na szyi. Pokiwał głową na nie. Ona nie żyje! Załamałem się. Miała taką przyszłość przed sobą. Postawiłem się na miejscu jej ojca. Prawdziwy koszmar, nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego bólu, gdybym to ja miał stracić swoje własne dziecko. Ten dzień miał być pięknym dniem, ale zamienił się w koszmar. Nikt się nie potrafił bawić. Do mnie nic nie docierało. Wciąż siedziałem w milczeniu przy Izie. Ją to też zniszczyło. Serio, to taki kurewski dzień, którego nigdy nie zapomnę. To piękno, które w jednej chwili przemieniło się w terror. Fakt faktem, że zabójca dziecka nie żyje, ale co z tego… To jej nie przywróci życia. Morello chodzi wkurwiony, wciąż tylko gdzieś dzwoni. Chyba wie kto za tym stoi, to będzie prawdziwa wojna. Nie chce o tym myśleć. Rapid i Tamara siedzieli z Sarą. Rozmawiali. Ja nawet nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. W głębi duszy coś mi mówiło, że to moja wina. Wciąż mam ten obraz przed oczami. Jak leży i nawet nie może walczyć o życie! Bo przecież nie ma tyle sił… Co za życie. Wziąłem Izę, pojechaliśmy do domu, już nie miałem sił. Ona też.
    Kiedy Iza głęboko śniła, ja siedziałem obok i patrzyłem na nią. Zżerał mnie żal, że musiała to przeżyć. Ubrałem się i wyszedłem z domu. Chodziłem nocą po mieście. Nie potrafiłem zebrać myśli. Wylądowałem w barze. Wypiłem dosyć sporo. Nie pamiętam jak i kiedy wróciłem do domu, ale nadeszły te chwile w których już mało co będę pamiętał. Teraz tylko wciąż będę żył z dnia na dzień z myślą, że kiedyś to wszystko po prostu minie i wezmę się w garść.

niedziela, 22 września 2013

Rozdział XI

    2 lipca 1995r. Niedziela. Razem z Izą siedzieliśmy w domu, nie mogliśmy uwierzyć, że nasze życie poszło w tak dobrym kierunku. Ona ukończyła studia, interesy też nie miały się najgorzej, żyło nam się pięknie, a z Tamarą i Rapidem byliśmy bardzo zżyci, nawet mała Sara zaczęła mówić na nas „Ciocia” i „Wujek”. Kiedy patrzyłem na tą małą królewnę, myślałem sobie, że też muszę swoje życie popchnąć w tym kierunku. Cały dzień chodziłem z głową w chmurach, miałem w głowie mnóstwo planów, jak się oświadczyć i ożenić z moją ukochaną kobietą, na dodatek jak Iza widzi Sarę, wciąż się mnie pyta czy też będziemy mieli dziecko. Dotychczas myślałem, że ja nie jestem do tego stworzony i nie nadaję się na ojca, ale chyba wtedy byłem jeszcze niedojrzały do tej roli, teraz czuje, że dałbym naszemu dziecku wszystko co najlepsze.
     Wieczorem, gdy patrzyłem jak Iza robi kolację, zadzwonił telefon. Dzwonił Andrew.
-Halo?
-Kruk! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie! – Aż wywołał u mnie ciarki, mówił do mnie wkurwionym, a zarazem zrozpaczonym tonem.
-Co jest? Co się stało?
-Moje gniazdo się pali! Ktoś mnie podpalił! Ktoś chciał skrzywdzić moje dziewczyny! Nie mam nic!
-O kurwa! Nikomu nic nie się nie stało?!
-Wszyscy jesteśmy cali, przyjeżdżaj!
-Spokojnie,  zaraz będę u ciebie. Zabierzemy dziewczyny do mnie, zostaniecie tak długo, aż się nie odbijecie.
-Wielkie dzięki bracie. – odłożyłem słuchawkę.
-Co się dzieje? – Pytała Iza przestraszona.
-Dom Tamary i Andrzeja płonie.
-O Boże! Nic się nikomu nie stało?
-Wszyscy cali.
-To dobrze, a teraz jedź! – Wybiegłem z domu i wsiadłem do samochodu, dojechałem po 20 min. Zabrałem dziewczyny do siebie, a z Rapidem chcieliśmy załatwić sprawę do końca. Siedzieliśmy w samochodzie przed domem.
-Wiesz kto mógł to zrobić? – Zapytałem.
-Nie mam na swojej dzielni wrogów. Konkurencja.
-Pojedziemy do Morello, spytamy czy ktoś jeszcze stracił mieszkanie. -Dobry pomysł. – Te skurwysyny naprawdę mają szczęście, że nic się nie stało dziewczynom. Jezu! Wciąż nie mogę dopuścić do siebie myśli, że małej Sarze coś się mogło stać. Co jak co, ale dziecko nie jest niczemu winne. Kurwa. Przez całą drogę myślałem, co bym zrobił na miejscu Rapida. Chora sytuacja. Na szczęście Morello od razu wiedział o kogo chodzi. Miał zlecić nam robotę w przyszłym czasie, ale rozumiał okoliczności, dlatego wydał rozkaz zabicia tych szui. Ruszyliśmy czterema samochodami, zapakowanymi ludźmi. Po pięciu w każdym. Uzbrojeni w same Ak-47 wpadliśmy do lokalu w którym przesiadują. Zrobiliśmy tam prawdziwą rozpierduchę, nie oszczędziliśmy nawet kobiet.
-Parter czysty! – Krzyczy jeden z żołnierzy.
-Idziemy na piętro. Pilnować się i szukać skurwiela, nie zabijamy go. – Ruszyliśmy na piętro. Wyskoczyła nastoletnia dziewczynka. Była cholernie zaćpana, celowała we mnie. Nie potrafiłem nacisnąć za spust, do kurwy nędzy! To jeszcze dziecko, nie mogłem tego zrobić. Widziałem już jak naciska na spust, nagle huk wystrzału, ale to nie padam ja, tylko ta dziewczynka z dziurą w głowie.
-Ciesz się, że jestem szybkostrzelny – mówi Rapid.
-Dzięki stary.
-Nie ma sprawy, nie pierwszy raz ratuje ci zadek.
-Chodźmy. – Patrzyłem na to dziecko. Przegrało sobie życie. Nie tak powinna umrzeć. Cholera. Musiałem na chwilę o tym zapomnieć i skupić się na zadaniu.
-Te drzwi! Właź. – Jeden z żołnierzy wyważył drzwi, nagle strzał i odleciał od drzwi na półtora metra.
-Co jest kurwa?!
-Koleś ma strzelbę!
-Wypierdalaj stamtąd, podziurawi ścianę! – Padłem na podłogę, dziura w ścianie była tuż nad moją głową. Nie wiedziałem co się dzieje, ale w furii wyszedłem zza rogu i nagle wszystko zrobiło się takie wolne, mogłem idealnie wymierzyć i czułem, że mam na to sporo czasu, dlatego przestrzeliłem mu kolana, kopnąłem strzelbę, zawinęliśmy go samochodu i pojechaliśmy do rezydencji Morello. Osiłki wujka wyciągały z niego informację. Nie chciał nikogo wsypać. Wyciągnąłem portfel z jego marynarki. Na dowodzie był adres, wiedzieliśmy że jest żonaty i ma dwójkę dzieci. Nie chcieliśmy im nic zrobić. Chcieliśmy go nastraszyć żeby w końcu zaczął gadać. Niestety trochę obito twarz kobiecie, strasznie się stawiała, ale przynajmniej facet zaczął sypać.  Znaliśmy nazwiska ludzi, którzy brali udział w akcji. Było już cholernie późno. Dlatego do pięciu ludzi pojechało pięć różnych samochodów. Wszystkich mieliśmy zabić w ten sam sposób, w okrutny sposób. Każdemu z nich najpierw łamaliśmy nogi, potem ręce, ostatecznie przybijaliśmy ich do ściany i podpalaliśmy mieszkanie. To była prawdziwa zemsta.
    4 lipca. Wydarzenie z zeszłej nocy było już w gazetach. Od tamtego dnia Iza wciąż płakała nocami. Nie dziwię się jej. Żyło nam się dobrze, mieliśmy wszystko, ale wciąż zadawała się z mordercą, kryminalistą. W pełni ją rozumiałem. Ciężko jej się było do tego przekonać, szczególnie że dokonaliśmy zemsty w okrutny sposób. Widziała we mnie potwora, ale z drugiej strony cieszyło ją to, że nie podszedłem do sprawy w obojętny i sposób i od razu się tym zająłem. Sam wtedy mogłem zginąć, ta mała dziewczynka. Nie miała żadnych skrupułów, ale przynajmniej cieszyło mnie to, że nie pociągnąłem za spust i nie zabiłem dzieciaka. Męczyło mnie to dniami i nocami, ale nie chciałem o tym rozmawiać z Izą. Wystarczające straszne były wieści w gazecie. Po tygodniu wreszcie zaczęliśmy o tym wszystkim rozmawiać. Wciąż mi mówiła, że to nie moja wina, że wszystko gra, bo to w końcu moja praca, która zapewniła jej to całe dobro w którym żyje, ale wciąż nie potrafi do siebie dopuścić myśli, że mogę mieć krew na rękach. Wtedy ją uświadomiłem, że nie jestem takim potworem jakiego można we mnie widzieć. Opowiedziałem ją sytuację z tą dziewczynką i pokazał jej się uśmiech na twarzy, w końcu, dawno nie widziałem tego cudownego arcydzieła na jej twarzy. Prawdziwe piękno. 15 lipca kupiłem pierścionek zaręczynowy. Cały ze złota wysadzany małymi brylantami, Tamara pomogła mi wybrać, nie musiałem się martwić o cenę. Zabrałem Izę do świetnej restauracji. Było w niej pełno ludzi, zżerała mnie trema, bo w końcu miałem poprosić kobietę o rękę. Złożyliśmy zamówienie, wtedy zrobiło się cholernie poważnie.
-Co myślisz Skarbie o tym miejscu?
-Cudownie! Podoba mi się bardzo. – Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem czerwone pudełeczko, a w jej oczach pojawiły się łzy, na twarzy uśmiech, który zakryła dłońmi. Nie wierzyła, że to właśnie dzisiaj chce ją prosić o rękę.
-Izo, spędziłem z Tobą kilka lat, to piękny związek, do którego życie czasami wnosi trochę brudu, ale radzimy sobie z nim, po latach jestem pewien, że to właśnie ty zasługujesz na to aby nosić ten pierścionek, ale pozwól, że najpierw zadam ci pytanie. Wyjdziesz za mnie? – Cały lokal zamilkł, wszyscy patrzyli na klęczącego mnie i na niedowierzającą kobietę. Czekali na jej odpowiedź. A ja znowuż miałem w dupie cały lokal i z każdą ciągnącą się sekundą denerwowałem się coraz bardziej. W końcu wzięła szklankę z wodą, wzięła łyka.

-Tak! Wyjdę za ciebie! – Wszyscy zaczęli bić nam brawo, na dodatek szef kuchni przyszedł z drogim szampanem i pogratulował nam drogi ku szczęściu. Ten wieczór był naszym wieczorem. Może i czasami faktycznie robi się brudno, ciężko i mam wrażenie, że ma dość i nie ma sił do tego związku, ale to są tylko te pieprzone trudności od życia, z którymi trzeba sobie radzić. My sobie radzimy, dlatego tak pięknie nam się wiedzie w tym życiu. Oby tak dalej.

Rozdział X

    Listopad tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku. Paweł nie żartował, poszedł do wojska. Iza zaczęła edukację, kierunek medycyna. Podziwiałem ją, że miała taką głowę do biologii. Natomiast ja nie poszedłem dalej z nauką. Wujek zapoznał mnie z jego szefem, ciepło zostałem przyjęty. Zafundowano nam mieszkanie, dla naszej trójki, ale póki co mieszkam tam tylko z Izą, bo Paweł jest na szkoleniu.
     Pan Morello miał plan przeciągnięcia czarnuchów na swoją stronę, mimo całej tej walki rasistowskiej, widział w nich sporo zysku i siły. Prowadził ryzykowne spotkania, ale najciekawiej potoczyło się w Compton. Gang „Bloods” mieliśmy po swojej stronie, interesy szły w jak najlepszym kierunku, w końcu ustalono umowę między głowami, co do działalności na terenie LA. „Jeden z nas i jeden z tamtych” tak zyskałem czarnego partnera. Całkowicie pozytywnie popierdolony człowiek. Wciąż jak o nim myślę chce mi się śmiać, ale z jednej strony mam się czego bać, w końcu w ciągu kilku sekund z klauna potrafi zrobić z siebie maszynę do zabijania. Wystarczy, że ktoś go wystawi do wiatru lub da trochę za mało towaru albo za mało pieniędzy, to z pozytywnych myśli co do przyszłości w ciągu sekundy zamienia je w prawdziwy terror. Taki już jest Andrzej. Andrew Jackson. Mówili na niego Rapid (Szybkostrzelny) Miał piękną dziewczynę Tamarę i śliczną córeczkę Sare. Były dla niego całym światem, dlatego we dwoje postanowiliśmy traktować się jak bracia, bo oboje mieliśmy swoje piękne światy, których nie chcieliśmy stracić, ze względu na interesy. Pamiętam ten dzień, gdy mieliśmy opchnąć siedem kilogramów kokainy:
-Co tam bracie? Gotowy opchnąć towar tym białym cipkom?
-Białym cipkom?
-Tia. Jak inaczej nazwać pedała w różowej koszuli i białych spodniach z całą obstawą wydupczonych goryli przez ojców? Białe cipki. Widziałeś tą fotografię?
-Tak.
-No to kurwa… O czym my rozmawiamy. Cipencje i tyle.
-Skup się na zadaniu, to w końcu siedem jebanych opakowań z Witaminą C.
-Zawsze jestem skupiony… Tą robotę traktuje tak, jakbym miał zadowolić moją panią.
-Rapid, nie mogę się przez ciebie skupić.
-Hehehe.
-Idą.
-Ty jesteś Kruk? – Zapytał pewny siebie dość zwyczajnym tonem głosu. Dość wysoki facet, jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Brązowe włosy, piwne oczy, blizna na prawym łuku brwiowym, mocno opalony. Nie siał jakiegoś szczególnego strachu, gdy się na niego patrzyło. Jego napakowane przydupasy też nie robiły wrażenia.
-Tak. To ja.
-Macie jejo?
-Mamy.
-Chce zobaczyć. – Czy on myśli, że jestem głupi?
-Tak jak ja chce zobaczyć pieniądze. – Wkurzył się. Pstryknął palcem. – W tej walizce jest pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
-Chyba sobie ze mnie jaja robisz, chyba ochujałeś, że za tyle pieniędzy sprzedam Ci tyle Witaminy.
-Pozostałe osiem walizek jest w pobliżu.
-Moje trzy skrzynie też są w pobliżu – Znowu się zdenerwował.
-TRZY?! Nie taka była umowa lacho ciągu!
-Serio myślisz, że za czterysta tysięcy sprzedam Ci siedem kilo?
-Tak, właśnie tak. – Debil wyciągnął broń, zaraz po tym jego goryle, każdy z nich miał mnie na celowniku.
-Panowie, uspokójmy sytuacje, nie chcemy wojny, chcemy dotrzymać umowy tak jak się należy. Dołóż jeszcze sto kawałków, a witamina jest twoja.
-Dobrze. –Zagwizdał, po chwili podjechał samochód, w bagażniku były wszystkie walizki.
-Okej. Jedźcie za nami. – Musieliśmy przejechać jakieś trzy kilometry zanim dotarliśmy do magazynu. Było tam pełno naszych, więc bali się odstawiać cyrki.
-Rapid, zawołaj Johna i powiedz, że goście czekają na poczęstunek. – Po chwili przyjechała ciężarówka.
-W niej jest pełno Witaminy.
-Pokaż mi.
-Się robi. – Otworzyłem drzwi, wszedłem do środka, po czym odsunąłem pokrywę jednej ze skrzyń i wyciągnąłem paczkę. Wyciągnął nóż. Rozcina.
-Spróbuj.
-Ja nie biorę.
-Spróbuj!
-Nie biorę swojego towaru!
-To ty spróbuj. – zwrócił się do Rapida.
-On też nie bierze.
-A ty jego tatuś? -Zawołaliśmy jakiegoś dziada. Nikt go nie znał, ale siedział w magazynie. Wciągnął.
-Dobra. Bierzcie ciężarówkę, wystawcie mamonę i do zobaczenia w przyszłości.
-Interes poszedł całkiem nieźle. Kiedy wszyscy się pakowaliśmy i mieliśmy odjeżdżać pojawiła się policja.
-TU LAPD! Stać! – Wjechało siedem radiowozów. - Rapid wyciągnął broń i zanim ja zdążyłem zrobić to samo, on już zdążył podziurawić ośmiu ludzi.  Postanowiłem nie łapać za broń i od razu wsiadłem do samochodu, odpaliłem i z piskiem opon wróciliśmy do rezydencji pana Morello.
-Jak poszły interesy? – Pyta już starym, zachrypniętym głosem szef.
-Tak jak powinny.
-Doskonale. Sprawdziliście się oboje. Lecz Ty mój chłopcze dziś dowiodłeś, że faktycznie chcesz być w naszym gronie. Zacznij mi mówić wuju, to znacznie lepsze niż Pan.
-Będę zaszczycony.
-No. Macie walizkę na głowę, a teraz idźcie się zabawić, albo wróćcie do swoich domów. Jak tam sobie chcecie. – Tak zyskałem pięćdziesiąt tysięcy dolarów, za jeden dzień roboty. Tak cholernie opłacalny interes. Na dodatek znacznie polepszyły się relacje między mną, a Rapidem.
-Ej Raven! Co powiesz na to żebyśmy spiknęli się w jakiejś restauracji z naszymi boginiami?
-To dobry pomysł. Gdzie?
-Znam świetną na Rose Garden przy ul. Martina Lutera Kinga.
-To do zobaczenia o dwudziestej. – Tak poznałem Izę z Tamarą i Rapid’em. Świetnie się dogadywały, od razu zrozumiałem, że będziemy mieli ze sobą świetny kontakt. Na dodatek bardzo byłem zafascynowany tą restauracją. Bogate wnętrze, miła atmosfera, jakiś jazzowy zespół grający dla publiczności. Całkiem nieźle. Dania wyśmienite, warto było tam przyjść.
     Wróciliśmy do domu z Izą koło 3 w nocy.
-Radek! Jestem tak cholernie szczęśliwa tutaj! Wszystko się toczy tak jak należy, wspaniali ludzie wokół, ze wszystkimi świetnie się dogaduję, a o Tamarze nie wspomnę, czuję że będziemy miały świetny kontakt, tak bardzo Ci dziękuje, że mnie zabrałeś ze sobą.
-Dobrze wiesz, jak bardzo cię kocham, prawda?
-Tak!
-To nie dziękuj mi Skarbie! Po prostu musiałem cię zabrać ze sobą, nie wytrzymałbym tutaj bez ciebie. – Ten słodki dialog ciągnął się z dobrą godzinę, aż w końcu zakończyliśmy wieczór dobrym seksem i padnięci poszliśmy spać. W sumie już była sobota, dlatego nie przejmowaliśmy się tym, że trzeba wcześnie wstać. Oboje uwielbialiśmy się byczyć cały dzień. Dlatego sobota, to ten szczególny dzień, w którym zawsze gadamy o wszystkim. To piękne jak to wszystko się układało. Zapewniłem kobiecie dom, bezpieczeństwo, kupowałem jej ciuchy, których pozazdrościłaby każda kobieta. Prawdziwy amerykański sen, był coraz bliżej mnie. 

Rozdział IX

   Zbliżał się dzień, w którym mieliśmy wylecieć z Polski. Wciąż nie pogodziłem się z tym, że zabiłem człowieka. Często zacząłem odwiedzać bar i ograniczyłem spotkania z Izą. Niszczyło mnie to. Na dodatek nie potrafiłem wyrzucić gazety: „Wojna dilerów pociągnęła ze sobą śmierć trzech osób.” Wujek nie był zadowolony. Wszystko się we mnie gotowało, wkurwiałem się o nic, dlatego czułem że nie mam już nic do stracenia pojechałem do Izy.
-Co się ostatnio z tobą dzieje człowieku? Martwię się, nie dzwonisz, nie odwiedzasz mnie, nie mogę cie złapać w domu… Co jest?
-Chodzi o pracę..
-Zwolnili cię? – Chciałbym mieć takie lekkie problemy.
-Nie. Okłamałem cię. Nie jestem żadnym szoferem.
-Co? To skąd masz pieniądze?
-Jestem doręczycielem.
-O mamo! Ważne że ci płacą, tak? Co z tego, że roznosisz paczki, listy.
-Nie. Nie listonoszem. Doręczycielem. Nielegalnych rzeczy. Narkotyki.
-Co?! – Wystraszyłem się jej spojrzenia. Jakby chciała mnie zabić. Ciekawe jak ja wyglądałem, gdy stałem przed tamtym facetem.
-Pozwól, że ci to lepiej wytłumaczę.
-No na nic innego nie liczę!
-Po pierwsze. Nie biorę. – odetchnęła z ulgą. – Po drugie. Nie mam kłopotów z prawem.
-Ale?
-Ale ta praca jest bardzo niebezpieczna.
-Masz na myśli tą gazetę? Sprzed dwóch tygodni? Wojna dilerów?
-Tak…
-Brałeś w tym udział?!
-Tak.
-O Boże! Nie mów, że ty… Nie! Nie wierzę! – Jej oczy zaczęły zalewać łzy. Powolnym ruchem wyciągnąłem rękę, by wytrzeć jej policzki.
-Nie dotykaj mnie! Wynoś się stąd!
-Iza..
-Wypierdalaj! – Szybkim krokiem szła w kierunku swojej klatki schodowej. Gdy wykrzyczałem jej imię jeszcze raz, pokazała mi środkowy palec. Nawet się nie odwróciła. Pojechałem pod blok. Zaparkowałem samochód na parkingu i zadzwoniłem z budki telefonicznej do Pawła.
-Cześć! To ja. Wyjdziesz ze mną wychylić co nie co?
-Tam gdzie zwykle?
-Ta..
-Będę za dwadzieścia minut. – Znowu się upodlę alkoholem. Wstyd. Muszę czymś zająć swoje myśli.
     Koło drugiej w nocy wróciłem do domu, średnio wstawiony, bywało ze mną gorzej. Wiedziałem co się dzieje wokół mnie. Obudziłem wujka. Dobre pięćdziesiąt minut rozmawialiśmy o tym. Mówił, że takie uciekanie od tego nie jest rozwiązaniem, trafiał mnie szlag. Czułem, że podjąłem szereg nie słusznych decyzji. Zmęczony tą całą sytuacją poszedłem spać. Nazajutrz koło dwunastej obudził mnie dzwonek do drzwi. Otworzyłem drzwi i nie wierzyłem własnym oczom. Zrobiło mi się biało. Nie spodziewałbym się, że to Iza.
-Jesteś sam?
-Chyba tak – wpuściłem ją do mieszkania.
-Chciałam cie przeprosić za wczoraj, za to że byłam taka ostra. Jesteś w rozsypce, ale ja wolałam myśleć o tym kim to  ty nie jesteś.
-Nie dziwię ci się, że tak zareagowałaś skarbie. – Uśmiechnęła się niewinnie.
-Razem przez to przejdziemy, słyszysz? Nie ważne skąd masz pieniądze, nie ważne czy jesteś mordercą, czy nie. Kocham cie, bo wiem, że gdzieś tam wewnątrz ciebie jest ta osoba, która płonie emocjami. Czasami dobrze jest mieć taką stalową powłokę, która oddziela i chroni przed światem.
-Coś w tym jest… Nie jesteś zła?
-Pewnie że jestem zła! Bo muszę się pogodzić z tym, ze kocham bandytę – pocałowała mnie. Aż się pogubiłem i nie zrozumiałem o co tu już chodzi. Mimo to nie zamierzałem tego roztrząsać.
 -Dasz wiarę, że zostało już tylko kilka dni, gdy wylecimy do Ameryki? – Ze śmiechem odpowiedziała:
-No jakoś też nie mogę w to uwierzyć – nagle spoważniała - Ale Radek powiedz mi jedno. Naprawdę będziesz tam studiował, czy zajmował się tym czym tutaj.
-Miałem plan studiować, ale ostatnimi czasy odrzucam te myśli.
-Tak w ogóle, to chce Paweł zrobić?
-On? On chce iść tam do wojska.
-Do wojska? To jest jego amerykański sen?
-Chyba tak. 
      I co teraz? Kim zostanę? Serio poświęcę swoje życie dla tej roboty? A Paweł? Idzie do wojska, żeby potem szkolić moich ludzi. Gdzie to mnie zaprowadzi? Boję się, że Iza nie wytrzyma tego wszystkiego i ode mnie odejdzie. Nie chciałbym tego. Kocha zabójcę, to naprawdę brudna sprawa. Dziwi mnie to, że chce iść ze mną, kiedy ta droga prowadzi do prawdziwego chaosu i wiecznego strachu. Może i faktycznie jakoś damy radę. Pożyjemy zobaczymy. Póki co muszę wziąć się w garść po tym morderstwie. Muszę do tego przywyknąć…