czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział XXXI

19 maja 2005r. Czuje się okropnie, zamknięty w klatce patrzę tylko w lustro i niedowierzam temu, że moje włosy siwieją, a nawet nie mam 40 lat! To chyba najgorszy okres dla mojej psychiki. Widziałem już 3 morderstwa popełnione łyżeczką, kilku pojebów próbowało się do mnie dobrać, a gangi liczą na to, że mnie pozyskają, do chuja, komu mam ufać w tym świecie? Jedyną pomocą jest Ron, czarnuch z mojej celi. Ręczyliśmy za siebie w wielu sytuacjach, a jego gang nie weźmie mnie ze względu na to, że jestem biały. Kurwa! Nie wiem, bym musiał chyba uratować dupę czarnuchowi darzonego największym szacunkiem. Znowuż w drugim świecie, moje imperium zostało rozwiązane, a majątek złożony w starej, zabunkrowanej kopalni, Paweł z Rapidem planują jak mnie odbić z więzienia. Iza z dziećmi wciąż są w Polsce i nie mają pojęcia o tym, że siedzę w więzieniu, ale pewnie niedługo przyleci. Kurwa! Co za urwanie głowy. Na dodatek przybrałem muskulatury, tak to jest gdy większość czasu przebywa się z kilkoma czarnuchami. Wielu z nich się za mną wstawia, ale głównodowodzący mi nie ufa.
-Ej, Kruk.. – Woła mnie Ron.
-Co jest Ron?
-Jak trafiłeś tu za prowadzenie szajki przestępczej i podejrzenia o morderstwa, to z pewnością dotyczyło to śniegu, prawda?
-Trafiłeś w dziesiątkę.
-Próbowałeś tego gówna? Wielu moich ludzi z ulicy straciło życie przez ten syf, luzik, nie mam do ciebie żalu, oni mieli swoje rozumy, ale mam nadzieję, że Ty nie próbowałeś.
-Nie, ja nie próbowałem, ja tylko miałem plan na biznes, który z resztą przejąłem po pewnym Włochu.
-Rozumiem, a tak w ogóle to skąd ty jesteś?
-Z Polski.
-Skąd?
-Z Polski. – odpowiedziałem ponownie, a jego boska mina doprowadzała mnie do śmiechu, bo za cholere nie wiedział, gdzie to jest.
-Gdzie to do chuja jest?
-W Europie. Między Niemcami, a Rosją.
-Aaaa! Już wiem, już wiem! Kurwa! To wy mieliście typa co w 95-97 podrabiał nasze pieniądze!
-Dokładnie, jego dolary były lepsze niż oryginały.
-Kurwa. Polacy to mają najebane w tych głowach, wiedzą jak zrobić biznes.
-Na dodatek powiem ci, że nikt nie pobije polaka w chlaniu gorzały, no chyba, że Rusek, ale to w wyjątkowych sytuacjach.
-Moczymordy – burknął i zaczął się śmiać jak pojeb.
-Dobra, dobra, ta moczymorda nie raz ci uratuje dupe, zobaczysz.
-Trzymam za słowo, ziomuś. – Nastała po tym chwila ciszy, a mnie trapiło pytanie, kto jest głównodowodzącym tym gangiem czarnuchów.
-Ron…
-No?
-Tearz ja cie chce o coś zapytać.
-No?
-Kto przewodzi twojej grupie?
-Nie wiesz? Kurwa, chłopie.
-No chłopie… Skąd mam wiedzieć? – odpowiedziałem.
-On cie zna…
-Co?
-No, tak to jest jak trzymałeś z ludźmi, z którymi on toczył wojnę. Gang Bloods.
-Stanley Williams! Głowa Cripsów.
-Strzał w dziesiątkę.
-Już wiem dlaczego mi nie ufa, ale mam coś co mu się spodoba i powinien mi zaufać.
-Hę? Co masz?
-Kilku ludzi planuje jego śmierć.
-Kurwa? Kto tu chce rozpętać piekło? – podniósł się z pryczy i patrzył na mnie.
-Druga grupa czarnuchów, którzy trzymają z pedałami. Mają już w garści strażników, ale o to się nie martw, użyje swoich wpływów, żeby strażnicy byli po naszej stronie, ale musisz postawić mnie przed Stanleyem…
-Kurwa, no nie wiem czy się to uda.
-WYCHODZIĆ PSIE GÓWNA! PORA WAS PRZEWIETRZYĆ! – krzyczał jeden ze strażników.
-Pozwól, że najpierw sam mu o tym powiem.
-Nie ma problemu. – odpowiedziałem. Na spacerniaku kręciłem się swoimi ścieżkami, usiadłem na ławce i przyglądałem się bandzie czarnuchów i Ronowi, który zaczął z nimi rozmawiać, po chwili gdzieś poszli, nie wracał przez 8 minut. W tym czasie przysiadło się do mnie kilku czarnuchów, mruczyli coś pod nosem, grozili, ale gdy Ron się pojawił koło mnie, nagle się zmyli.
-Choć, opowiesz mu to, co mnie. – Tak się stało, rozmawialiśmy o tym do końca spacerniaka i objaśniliśmy sobie kilka spraw. Zaczęliśmy sobie ufać, miałem wykupić strażników i dowiedzieć się czegoś więcej, a na koniec wskazać ludzi, którzy chcieli jego śmierci.
Bułka z masłem, niby… Musiałem się tylko znowu stresować żeby list doszedł na czas, bo kurwa w tym więzieniu, grube kurwy jakoś niezbyt się przejmują listami. Pozostało czekać i patrzeć jak siwieje.

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział XXX

      17 lutego 2005r. Mieszkam  z dala od miasta, sam otoczony ochroną, Iza z dziećmi jest w Polsce, bo nie chcę by oni też musieli się ukrywać przed policją. Moi współpracownicy zaczęli sypać, gdy tylko federalni złapali ich za jaja. Co najlepsze zaczęli mnie wrabiać w rzeczy z którymi nie miałem styczności, ale kurwa wciąż skądś mieli na to dowody. Brązowy dom w głębi lasu, nieopodal małego jeziora, piękna okolica to wyznaczania celi, których trzeba się pozbyć bym mógł żyć na wolności.
    Nie jest łatwo… Patrzę na swoją zarośniętą mordę w lustrze i próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego nie postanowiłem, że będę zarabiał uczciwie. Zamknięty w budynku przelewałem przez siebie alkohol, robiłem to każdego dnia. Pewnego wieczoru siedząc przy szklance Hennesy i patrząc na zdjęcia osób, które miały zostać zlikwidowane tej nocy, wsłuchiwałem się w utwór Tupaca „Me against the Word”. Usiadłem na kanapie i patrząc na zdjęcie rodziny, zamknąłem oczy by zacząć rozmyślać nad wszystkim. Nagle obudził mnie głośny hałas, po dokładniejszym wsłuchaniu się rozpoznałem, że to helikoptery latają nad domkiem, za oknem było jasno mimo tego, że była to 2:15 w nocy. Nie widziałem szans dla siebie, dlatego od razu położyłem się twarzą do ziemi, z założonymi rękoma na głowie, czekając aż mnie skują i zabiorą do miejsca, z którego nie można nie wrócić nie odmienionym. To ten czas w którym tracę wszystko, bo to tylko kwestia czasu, gdy moi ludzie się odwrócą ode mnie, bo każdy z nich będzie chciał dojść do władzy. Rapid i Paweł nie utrzymają porządku, nie mają do tego głowy, a z wizytami, które najprawdopodobniej mają być raz w miesiącu nie zajdziemy daleko. Moja taryfa ulgowa dobiegła końca. Teraz wszystko w rękach Rapida i Pawła, bo z pewnością nie pozwolą siedzieć mi w więzieniu. Pozostanie tylko garstka lojalnych…

3 dni później…

    Siedzę w celi z ogromnym czarnuchem, który wywodzi się z getta, jego czarne oczy wywołują przerażenie, gdy tylko się w nie spojrzy, tatuaże są biografią jego życia, na lewym ramieniu ma wytatuowane oko oraz łzy z niego wypływające. Łza oznacza morderstwo, a ja na jego ramieniu naliczyłem się siedemnastu, chyba nie wyczuwa zagrożenia, gdy z nim przebywam w celi, ale też nie jest skłonny mi zaufać, wciąż jesteśmy razem w celi, ale żadne z nas się do siebie jeszcze nie odezwało. Jak to czarnuchy z getta mają wielkie ciała, niezwykle twarde charaktery i tak kurewsko kruche serce jeśli chodzi o ich bliskich, pewnie dla niego jestem tylko białą cipką, która od lat była posuwana przez czarnuchów, a w pierdlu znalazłem się przez to, że zgwałciłem dziecko. Domysły… Idzie zwariować, a jego głos i przezajebiście mądre teksty wzbudzają we mnie ekscytacje, leci na Freestyle’u gdy tylko próbuje oderwać się od tego otoczenia. 100 kg samych mięśni, nieco przypomina 50cent’a, ale stylem w pisaniu przypomina Tupaca. Późnym wieczorem, gdy zaraz miały gasnąć światła wstał przemyć głowę i zobaczył, że patrzę na fotografię rodziny, po czym odezwał się do mnie.
-Patrzysz na zdjęcie rodziny i ronisz łzy, chyba jednak nie jesteś pedofilem. Pedofile raczej się uśmiechają, gdy patrzą na swoje dzieci.
-Trafnie, nie siedzę za pedofilie.
-Nie będę dociekliwy, zechcesz, to sam powiesz. Lecz jeśli zdecydujesz się powiedzieć o sobie, będzie to gest mówiący o tym, że postanowiłeś mi zaufać, a jeśli ty zaufasz mi, ja zaufam i tobie. – zrobiłem tylko duże oczy, skurczybyk miał gadane. Życie musi być dla niego walką, skoro ma aż tak dużą wiedzę. Jest inteligentny. Jestem pewien, że gdyby tylko miał szanse wystartowałby na prawnika, albo na polityka i wcale by tu nie trafił. – Nie patrz się tak na mnie – powiedział, a tym samym wyrwał mnie z moich przemyśleń.
-Przepraszam, zamyśliłem się.
-Wiem co o mnie myślisz, dobrze myślisz i lepiej nie zmieniaj zdania, bo będziesz moją osiemnastą łzą i uwierz… Nie siedzę za nie. Teraz spróbuj zasnąć ziomuś, przed nami jeszcze wiele godzin, dni pełnych jebanej bezczynności.
   Nie mogłem zasnąć jeszcze przez wiele godzin, bo jak nie myślałem o rodzinie, to myślałem o moim imperium, o moich chłopakach, którzy zostali z tym wszystkim sami, a jak nie to mi siedziało w głowie, to było to czarnuch, którego imienia nawet nie znałem. 

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział XXIX

            11 sierpnia 2004r. Wciąż leżę w szpitalu, Iza wyleciała do Polski trzy dni temu, tak jest najlepiej dla dzieci. Chociaż wkrótce i tak mój syn się mnie zapyta, czy jestem mordercą i jak w ogóle mogę spać z tym, że to ja jestem tym złym gościem. Kurwa. Na dodatek, gdyby tego było mało, wciąż przychodzą do mnie prawnicy, policjanci i współpracownicy ze złymi nowinami. Wszystkie interesy zaczęli mi zamykać, za brudne pranie pieniędzy lub wytwarzanie narkotyków w piwnicach. Musiałem wymyślić coś lepszego, dlatego baza, w której wytwarza się wszystkie dobra nie mogła stać budynkach. Postanowiłem przenieść to na koła, zakupiłem 30 camperów, w których wytwarza się „słodycze”. Założyłem firmę lodziarską, która rozwozi „lody”, wspomogłem również firmy prawnicze, które pozwoliły mi wziąć kilku ludzi, z których zrobiłem kurierów, wykupiłem też sieć burdeli, pieniądze z dziewczynek wydawały się dobrym pomysłem. Do tego wciąż mam kilka kasyn w Los Angeles i Las Vegas, wspieranie twórców gier i filmów równie mi się opłaca, bo zwracają mi dwukrotnie zainwestowaną w nich sumę. Dochód? Wciąż go mam, lecz to nie jest imperium, którego bym pragnął. W Nowym Jorku chciałbym wejść na Wall Street, lecz do założenia czarnej firmy potrzebuje czasu, planowałem założyć również sieć banków i założyć własną stację radiową, myślałem też nad zainwestowaniem w naukę. Czarny biznesmen, w normalnym świecie, to nie miało szansy się przyjąć u wielu amerykanów, ale w końcu Polak potrafi.
         15 sierpnia postanowiłem wypowiedzieć wojnę żółtkom, wyszedłem ze szpitala, a moja rodzina była bezpieczna. Z moim oddziałem specjalnym postanowiłem wykończyć Triadę, w Hongkongu znano ksywkę „Kruk” dlatego nie miałem problemów z wybiciem jednego członka po drugim. Do 4 września Triady nie było, a ja zyskałem nowe interesy w Hongkongu. Hongkong przynosił ogromne zyski, ale musiałem kogoś innego tam posadzić na tron, bym mógł nad tym zapanować. Nie chciałem dać berła komuś, kogo się tam nie boją, ale była osoba, która pomogła mi dorwać Triadę. Ta osoba była jej członkiem, ale od samego początku trzymała moją stronę, dlatego to ona zasiądzie na tronie… Torii Mokihuto. 8 września rozpoczęło się ciąganie po sądach, Iza z dziećmi wróciła 2 dni temu, mój adwokat powiedział, że jestem w ciężkiej sytuacji i mogę trafić do pierdla na 10 lat. Prokuraturze wciąż brakowało dowodów, nic mi nie mogli zrobić, dlatego czułem się bezpiecznie. Miałem ludzi w departamencie policji, którzy niszczyli wszystkie dowody, które zgromadzono przeciw mnie. Czułem się tak wielki i nietykalny, że widziałem w sobie Michaela Corleone, otoczony jestem czarnymi, brudnymi interesami i ludźmi, którzy pójdą za mną na śmierć oraz tymi co będą chcieli mnie wydymać na każdym kroku, byle tylko zyskać dostęp do moich liczb.

    9 września wracając z sądu zajechałem na cmentarz, chciałem posiedzieć przy nagrobku Morello. Chciałem wiedzieć, poczuć jego dumę ze mnie, spotkałem tam wujka, który postanowił przejść na tzw. „emeryturę” po śmierci Morello. Siwawy już objął mnie mocno i ze łzami w oczach powiedział mi, że jestem takim samym geniuszem jak on, ale też trafie do pierdla… Jak on. Nie dał mi szans, że mogę wygrać rozprawę w sądzie. Po jego słowach zacząłem myśleć o rodzinie, wujek natomiast odpalił cygaro i powoli pomaszerował w dal. Co ze mną będzie? Kurwa. Co ze mną będzie?  

środa, 27 listopada 2013

Rozdział XXVIII

        5 kilometrów od rezydencji, w konwoju utworzonym na rozkaz Kittena przemierzaliśmy autostradę, miałem łzy w oczach ze szczęścia, że mojej rodzinie nic nie jest. 
    Wtedy coś uderzyło w nasz samochód, nagłe podbicie i samochód był już w powietrzu, obracał się, ja jechałem bez pasów, gdy spadł na ziemie zaczął dachować, urwał mi się film… Najprawdopodobniej wypadłem z samochodu, bo leżałem w dużej odległości od niego, a do mnie podbiegał już Paweł, gdy tylko zamknąłem oczy na sekundę, jakimś cudem znalazłem się 15 metrów dalej, za samochodem, byłem w szoku, więc nawet nie zauważyłem, że jest jakakolwiek wymiana ognia. Spojrzałem na swoją rękę, miałem złamanie otwarte, zaczął docierać do mnie ból, chciałem się podnieść, ale czułem się tak jakbym nie miał siły podnieść nóg.
-Kryć się! Granatnik! Kurwa! – Krzyczeli… Znów urwał mi się film, z silnym piskiem w uszach otworzyłem oczy, miałem rozmazany obraz, widziałem płonący samochód, moi żołnierze leżeli na ziemi, bałem się o moją rodzinę, nie wiedziałem co się z nimi dzieje. Zamknąłem oczy… Nie miałem siły, myślałem że umrę, wtedy otworzyłem oczy i zobaczyłem żółtka z wycelowanym pistoletem na moją głowę. To był mój koniec, czułem to, padł strzał, a ja odczułem ból z prawej strony głowy, kula mnie drasnęła, a żółtek? Nagle zniknął mi z oczu, ale policyjny helikopter był tuż nade mną, światło mnie oślepiało, postanowiłem zamknąć oczy. Następnie był sen… Siedziałem z Rapidem w gabinecie i słuchaliśmy nowej płyty D12, leciał utwór „Good die Young” refren rozbrzmiewał w mojej głowie, a wtedy patrzyłem na dwójkę już dorosłych moich dzieci, klęczały przed grobem moim i matki, a data śmierci? 25 listopada 2004 roku. Zginęliśmy na autostradzie, kurwa wewnętrzny ból tak mnie przeszył, że chciałem ryknąć płaczem, ale wtedy się przebudziłem, przede mną na wózku siedziała Iza, posiniaczona, obandażowana, zapłakana pyta
-Skarbie, jak się czujesz?
-Na wieść, że żyjesz, czuje się świetnie, ale co z dziećmi? Wszystko z nimi dobrze? – zapytałem, strach wręcz mnie zżerał, nigdy bym sobie tego nie wybaczył, że nie dopilnowałem mojej rodziny.
-Dzieci są u Pawła. – odpowiedziała z uśmiechem. Ja tylko westchnąłem. – Radek, są też złe wieści. – złapałem oddech. – Rapid został siedmiokrotnie postrzelony.
-Co?! – Wrzasnąłem głośno, aż mnie zabolało całe ciało, byłem strasznie poobijany. – Kurwa… Co z nim?
-Jest w śpiączce, dają mu 80% że się obudzi za kilka dni.
-A co z tobą? – spuściła głowę. – Iza! Co z tobą?
-Też zostałam postrzelona, mam złamaną nogę…
-To co ty tu robisz? – przerwałem jej.
-Radek… Byłeś w śpiączce przez 9 dni. Media huczą. Spójrz na gazetę. – podała mi ją, a na pierwszej stronie jest napisane „Drugi Montana Ameryki, ten jednak jest prawdziwy” opisują karambol na autostradzie i liczbę ofiar z rannymi. To mi nie ujdzie płazem, będzie rozprawa w sądzie. – A Kitten stracił nogę.
-Ja pierdole. - odwróciłem głowę w drugą stronę i zacząłem płakać, bo wyrządziłem bliskim tyle krzywdy, ale tłumaczyłem się tym, że każda wojna musi mieć ofiary, ale znowuż uderzało we mnie to, że ofiarą miała być moja rodzina, kurwa! Nie radziłem sobie, chciałem się napić, ale miałem gnić tu jeszcze przez miesiąc.
-Będzie dobrze – Wyszeptała Iza ze łzami w oczach, zupełnie tak jakby sama niedowierzała w to co mówi.


-Powinnaś wyjechać z dziećmi do Polski… Na jakiś czas.
      W sali zapanowało milczenie, mnie ściskał ból, chciałem płakać, wycofać się z tego wszystkiego, ale już się nie da, za głęboko w tym siedzę, dlatego zacząłem myśleć nad tym jak pozabijać każdego skurwysyna co maczał w tym palce....

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XXVII



  Dzień później nad ranem oglądałem wiadomości, pierwsze co pokazali, to zniszczony budynek, który roznieśliśmy w pył. „To kolejne porachunki gangu, z tego co udało mi się dowiedzieć, to ci ludzie byli policjantami pod przykrywką, lecz porucznik umywa od tego ręce i mówi, że nie ma nic wspólnego z akcją tych policjantów. Wciąż nie wiemy kto jest sprawcą.” Następnie pokazali akcję spod galerii nagraną amatorską kamerą, dwaj azjaci biegnący do samochodu z dziećmi, za nimi funkcjonariusz rozkazujący im się zatrzymać i wypuścić dzieci, wtedy jeden z azjatów wyciągnął broń i zastrzelił policjanta, pobiegł po kobietę, założył jej torbę na głowę i wsadzili do bagażnika. Zdałem sobie sprawę, że to była kurwa moja rodzina.
   Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Rapida.
-Wiem kto porwał moją rodzinę! – wykrzyczałem mu, gdy tylko odebrał.
-Stary jest 7 rano, co się drzesz? – zaspany Rapid jeszcze nie wiedział jak poważną wiadomość mu przekazałem.
-Bo wiem kto do chuja porwał moją rodzinę! – wrzasnąłem znowu. Tym razem Rapid zerwał się z łóżka.
-Że co? – Zapytał. – Skąd to wiesz?!
-Bo cała akcja porwania była w telewizji!
-To kto to zrobił? – pytał Rapid.
-Azjaci. Chinole! Kurwy ze skośnymi oczami!
-Spotkajmy się w rezydencji. – gdy się rozłączyłem, ubrałem buty, wtedy zadzwonił do mnie Pwaeł.
-Oglądałeś wiadomości? – Zapytał.
-Tak. Dzwoniłem już do Rapida, widzimy się w rezydencji. – Odpowiedziałem.
-W porządku. Też się zbieram. – Na miejscu próbowaliśmy się dowiedzieć, gdzie się mogli udać, szukaliśmy najmniejszych wskazówek, uruchomiliśmy wszelkie kontakty, ale nikt nic nie wiedział. Zdenerwowany miałem ochotę rzucić już to całe dochodzenie w pizdu, ale Paweł dodzwonił się do kogoś, kto wie, gdzie moja rodzina jest przechowywana.
-Radek, ze z tego co powiedział mi ten koleś, to żółtki są w opuszczonym magazynie, mają tam całą armię, byleby tylko nie uciekli, ani nikt ich nie wyciągnął.
-Ja pierdole! – Powiedział Rapid. –To delikatna sprawa, najlepiej by było zrobić to wszystko po cichu.
-Rapid ma rację – powiedziałem – Ta robota nie jest dla nas. Weźmy naszych specjalistów. Joker będzie dowodził.
-Ja? – Zdziwił się Paweł. – Mam kogoś lepszego na to miejsce.
-Kogo? – Zapytałem zdziwiony. – Przecież nie ma wśród moich ludzi zajebistych dowódców wojskowych.
-Właśnie. – Odpowiedział Paweł. – Dlatego chciałbym ściągnąć tu mojego sierżanta.
-Kittena? – zapytałem.
-Dokładnie.
-Skąd wiesz, że się na to w ogóle zgodzi? – Zapytał Rapid.
-Żółci zajebali mu dziadka w Wietnamie, poza tym mówił mi, że gdyby kiedyś były mi potrzebny, to mam do niego dzwonić.
-No dobra. Dzwoń. – powiedziałem. Po dwóch godzinach Kitten był w rezydencji.
-Ja pierdole! Chata… Jest! Fury… Są! Dupy… Nie ma! Co to za miejsce, myślałem, że to jakieś chlanie się zapowiada, a tu gówno.
-Cały Kitten… Jebaka nad jebaki, a zakisić od 10 lat nie może. – pojechał po nim Paweł.
-Dobra, co jest grane? Czemu mnie tu ściągnęliście? – pytał Kitten.
-Porwali rodzinę mojego kumpla, Radka. Mamy ludzi, ale nie mamy kogoś, kto by nimi zajebiście poprowadził.
-I to mam być ja? – Zdziwił się Kitten.
-Dokładnie. – Powiedział mu Paweł. – To żółci.
-Żółci?! Po kiego chuja żółtym jego rodzina?!
-Kiedyś ci wyjaśnię powiedział Paweł.
-No dobra, a ci ludzie….
-Sam ich szkoliłem – przerwał mu Paweł.
-W takim razie chce ich wypróbować – zaczął zacierać rączki. – Po 1.5 godzinie przygotowań, ruszyliśmy w stronę magazynu. Z Rapidem zostaliśmy na wzgórzu ze snajperką w razie, gdyby żółci zaczęli ewakuacje z moją rodziną. Paweł, Kitten i cały oddział ruszyli do magazynu. Leżeliśmy na ziemi z niecierpliwością i nasłuchiwaliśmy radia. Co jakiś czas było tylko słychać, że pomieszczenie jest czyste i nikogo nie ma, więc zacząłem się martwić, że wyjebali stąd.
-Cel zneutralizowany – powiedział jeden z żołnierzy.
-Paweł, weź dwóch i idźcie na prawo, reszta za mną w lewo. – Powiedział Kitten. Odczułem radość, bo miałem nadzieję, że faktycznie tam jest moja rodzina.
-Kitten, masz czystą. Idziemy na wschód. – powiedział Paweł.
-Przyjąłem.
-Paweł, za chwilę do twojego pomieszczenia wejdzie czterech żółtych. – Ostrzegłem go.
-Przyjąłem.
-Panowie, na trzy. 1, 2, 3. – cele zneutralizowane. Idziemy dalej.
-Paweł potrzebuje wsparcia. – W tle było słychać strzały.
-Już idziemy. – zniecierpliwiony na tym wzgórzu mogłem tylko nasłuchiwać radia i patrzeć na okolice. Gul mi skakał, wkurwiałem się.
-Kruk, dzieci pod naszą kontrolą, jeden z żółtych próbuje uciec z twoją żoną tylnym wejściem.
-Przyjąłem. Widzisz go? – Zapytałem Rapida.
-Tak, ale nie mogę oddać strzału.
-Spokojnie, spokojnie. – Wystrzał, krew ochlapała twarz Izy, padła na czworaka na ziemię, próbowała złapać oddech, zaraz po tym wybiega cały oddział z dziećmi. Paweł ściąga kominiarkę, Iza się uśmiecha i uściskała go mocno.
-Wracamy do punktu ewakuacji, bierzemy te suv’y! Jazda! Jazda! – władowali się do samochodów i po 3 minutach byli za wzgórzu.
    Wsiedliśmy do samochodów i zamierzaliśmy udać się do rezydencji. Chciałem Rivera za kierownicę, w końcu był to najlepszy kierowca na całym świecie, dlatego w razie gdyby żółci chcieliby nas ścigać, to wrócilibyśmy spokojnie do domu, bo wiem, że wyciągnąłby nas z tego syfu.

piątek, 25 października 2013

Rozdział XXVI



     24 lipca 2004r. Z żółtymi dobiłem nowego interesu, zaczęliśmy szmuglować podrabianymi zegarkami, ich produkcja wynosiła grosze, a opychaliśmy je za co najmniej osiem razy więcej. Stojąc w kuchni rozmyślałem nad tym, jak załatwić dzisiejszą sprawę. Jakaś tajna grupa policjantów deptała mi po piętach, wysadzała moje interesy, po prostu zaczął mnie trafiać szlag. Tym razem planowałem zastawić pułapkę, ale rozmysły nad przeprowadzeniem akcji przerwała mi Iza.
-Radek, co dzisiaj robisz?
-Mam kilka spraw do załatwienia, a co?
-A bo chciałam iść na zakupy z dzieciakami do centrum handlowego i fajnie by było, gdybyś się wybrał z nami.
-Przepraszam skarbie, ale nie dam rady.
-No cóż… Trudno. – Rzuciła spojrzeniem w dół i po chwili zaczęła zalewać kawę.
-Zrobić jajecznicę? – Zapytałem.
-A może kanapki?
-Jak wolisz. Mogą być i kanapki – ucałowałem ukochaną w policzek i zabrałem się do robienia śniadania.
-Wiesz, że moja przyjaciółka z pracy spotyka się z Pawłem? – wyskoczyła ze świeżymi plotkami.
-Paweł kogoś ma?! – Zdziwiłem się, że nic nie wiem.
-No to od tamtego czasu, jak Paweł złamał sobie szczękę.
-Ładna ta pielęgniarka?
-No dosyć. Czekaj! Mam jej zdjęcie. – Twarz z wysuniętymi kościami policzkowymi, ze słodkimi dołeczkami, śnieżnobiałym uśmiechem, blond włosami i ciemnoniebieskimi oczami. Wąski, śliczny nos… Tak to zdecydowanie styl Pawła. – To zdecydowanie styl Pawła.
-Haha! Coś w tym jest. – po chwili zadała pytanie. – O której jedziesz do rezydencji?
-Jak zjemy śniadanie.
-To akurat my pojedziemy do centrum.
-Podwieźć was?
-A odbierzesz nas potem?
-Pewnie.
-To idź obudzić dzieciaki.  – Posłusznie poszedłem je wywalić z łóżka, zjedliśmy śniadanie w dobrym humorze i zawiozłem Izę z dzieciakami do centrum. Następnie ruszyłem do rezydencji. Rozsiadłem się w fotelu, nalałem sobie odrobinę whisky i odpaliłem papierosa, pogrążyłem się w myślach, jakby przeprowadzić akcję do złapania tych pojebów co odważyli się deptać mi po piętach. W tym czasie pojawił się Rapid z Pawłem.
-Kruk! Mam zajebisty plan! – powiedział Rapid.
-No to wal czarnuchu! – Odpowiedziałem mu z uśmiechem na twarzy.
-Za tego czarnucha to się pierdol! Teraz to nic ci nie powiem.
-Dobra. Koniec żartów. – Powiedział Paweł.
-Nie kurwa… Ten biały kutas mnie uraził… Chuj ci w dupę kurwa, teraz nic ci nie powiem. – Z urażonym ego, wypiął się na nas i odpalił cygaro.
-Dobra. Już dosyć mordo ty moja. Wal, co tam wymyśliłeś?
-Mam znajomego, zajebistego detektywa, który wisi mi przysługę.
-No to dalej! Dzwoń do niego!
-Już to zrobiłem i co najlepsze już się odezwał i wiem, gdzie znajdziemy tych fajfusów.
-No to Paweł zbieraj ludzi, jedziemy. – Około godziny 12:21 byliśmy na miejscu. Byliśmy pewni, że wszyscy siedzą w budynku, więc wyciągnęliśmy 4 wyrzutnie rakiet, 2 CKM’y i 2 M16 z granatnikami. Zaczęliśmy ładować w budynek. O godzinie 12:30 budynku nie było. Przeszukaliśmy gruzy, szczątki ciał leżały wokół. Nikt nie przeżył. To wiadomość dla moich wrogów. Ze mną się kurwa nie zaczyna.

3 godziny wcześniej.

   - Hu, widzę ruch w kuchni. Nasz cel już stoi na nogach. Wpadamy zabieramy jego i rodzinę?
-Zgłupiałeś An?! Widzisz te dwa czarne Suvy?
-Tak.
-To jest 24 godzinna ochrona jego rodziny. Musimy czekać na dogodną okazję żeby zaatakować.
-Rozumiem.

2 godziny później.

-Wychodzą! Hu! Wychodzą!
-Dobra. Opanuj się. Jedź za nimi, ale nie podjeżdżaj zbytnio. – Po kilkunastu minutach jazdy Iza z dziećmi idzie do centrum handlowego. Hu i An idą za nią. Ochroniarze nie są świadomi, że zagraża im niebezpieczeństwo.

-Deryl, pójdziesz za nią? Ja zostane w samochodzie.
-No dobra. – zanim złapał za klamkę, by otworzyć drzwi, dostał kulkę w łeb. Gdy kierowca połapał się, że jego partner nie żyje, wyciągnął broń, lecz on też dostał kulkę w łeb. Dzieciaki biegały pośród tłumu, ganiały się, Iza rozmawiała z ekspedientką. Po kilku sekundach dzieciaki były dosyć daleko od sklepu, gdy wybiegła za dziećmi, zauważyła, że Jay się szarpie i krzyczy o pomoc. Przerażona wyciągnęła telefon i próbowała się dodzwonić do Radka. Ten nie odbierał. Pomyślała „Ja pierdole! Ten jak zwykle pracą zajęty, po chuj odebrać telefon od żony?!” Pobiegła za porywaczami. Zwróciła się do przechodzącego funkcjonariusza.
-Proszę pana! Proszę o pomoc! Porwali moje dzieci!
-Gdzie? Gdzie udali się sprawcy?!
-To tamci dwaj mężczyźni. – Funkcjonariusz pobiegł do samochodu z wyciągniętą bronią, kazał im się poddać. Po tych słowach Hu wyciągnął broń i zastrzelił policjanta. Matka dzieci zaczęła krzyczeć, założyli jej worek na głowę, ogłuszyli i wsadzili do bagażnika. Z piskiem opon natychmiast odjechali.
    Gdy ściągnęli Izie worek z głowy, pierwsze co ujrzała, to zegarek. Była 12:30.

Zadzwonił do mnie telefon.
-Radek! Ochroniarze nie żyją!
-Co?! Co z Izą i dzieciakami?!
-Najprawdopodobniej porwane…
-Wiesz przez kogo?
-Nie, dopiero się dowiedziałem.
-Kurwa!
-Co się stało? – Pytają panowie.
-Porwali moją rodzinę. – wsiedliśmy do terenówek i pojechaliśmy do rezydencji. Rozkazałem ludziom dowiedzieć się jak najwięcej. Czas leciał, ja siedziałem z dupą i pierwszy raz od dawna prosiłem w głębi ducha jakby Boga, żeby pilnował życie Izy i dzieci.


-Kong Lu? Załatwiliśmy robotę. W przeciągu kilku godzin Kruk pojawi się tu z ludźmi.
-Dobrze. Wujek Poo wkrótce was wynagrodzi.
-Co teraz?
-Będziemy prowadzić negocjacje. Pan Kruk będzie musiał ustąpić większości interesów. Inaczej pożegna się z rodziną. A i jeszcze jedno. Tylko dobrze zajmujcie się dzieciakami. One nic nie zrobiły, są niewinne.
-Dobrze szefie.