sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XXVII



  Dzień później nad ranem oglądałem wiadomości, pierwsze co pokazali, to zniszczony budynek, który roznieśliśmy w pył. „To kolejne porachunki gangu, z tego co udało mi się dowiedzieć, to ci ludzie byli policjantami pod przykrywką, lecz porucznik umywa od tego ręce i mówi, że nie ma nic wspólnego z akcją tych policjantów. Wciąż nie wiemy kto jest sprawcą.” Następnie pokazali akcję spod galerii nagraną amatorską kamerą, dwaj azjaci biegnący do samochodu z dziećmi, za nimi funkcjonariusz rozkazujący im się zatrzymać i wypuścić dzieci, wtedy jeden z azjatów wyciągnął broń i zastrzelił policjanta, pobiegł po kobietę, założył jej torbę na głowę i wsadzili do bagażnika. Zdałem sobie sprawę, że to była kurwa moja rodzina.
   Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Rapida.
-Wiem kto porwał moją rodzinę! – wykrzyczałem mu, gdy tylko odebrał.
-Stary jest 7 rano, co się drzesz? – zaspany Rapid jeszcze nie wiedział jak poważną wiadomość mu przekazałem.
-Bo wiem kto do chuja porwał moją rodzinę! – wrzasnąłem znowu. Tym razem Rapid zerwał się z łóżka.
-Że co? – Zapytał. – Skąd to wiesz?!
-Bo cała akcja porwania była w telewizji!
-To kto to zrobił? – pytał Rapid.
-Azjaci. Chinole! Kurwy ze skośnymi oczami!
-Spotkajmy się w rezydencji. – gdy się rozłączyłem, ubrałem buty, wtedy zadzwonił do mnie Pwaeł.
-Oglądałeś wiadomości? – Zapytał.
-Tak. Dzwoniłem już do Rapida, widzimy się w rezydencji. – Odpowiedziałem.
-W porządku. Też się zbieram. – Na miejscu próbowaliśmy się dowiedzieć, gdzie się mogli udać, szukaliśmy najmniejszych wskazówek, uruchomiliśmy wszelkie kontakty, ale nikt nic nie wiedział. Zdenerwowany miałem ochotę rzucić już to całe dochodzenie w pizdu, ale Paweł dodzwonił się do kogoś, kto wie, gdzie moja rodzina jest przechowywana.
-Radek, ze z tego co powiedział mi ten koleś, to żółtki są w opuszczonym magazynie, mają tam całą armię, byleby tylko nie uciekli, ani nikt ich nie wyciągnął.
-Ja pierdole! – Powiedział Rapid. –To delikatna sprawa, najlepiej by było zrobić to wszystko po cichu.
-Rapid ma rację – powiedziałem – Ta robota nie jest dla nas. Weźmy naszych specjalistów. Joker będzie dowodził.
-Ja? – Zdziwił się Paweł. – Mam kogoś lepszego na to miejsce.
-Kogo? – Zapytałem zdziwiony. – Przecież nie ma wśród moich ludzi zajebistych dowódców wojskowych.
-Właśnie. – Odpowiedział Paweł. – Dlatego chciałbym ściągnąć tu mojego sierżanta.
-Kittena? – zapytałem.
-Dokładnie.
-Skąd wiesz, że się na to w ogóle zgodzi? – Zapytał Rapid.
-Żółci zajebali mu dziadka w Wietnamie, poza tym mówił mi, że gdyby kiedyś były mi potrzebny, to mam do niego dzwonić.
-No dobra. Dzwoń. – powiedziałem. Po dwóch godzinach Kitten był w rezydencji.
-Ja pierdole! Chata… Jest! Fury… Są! Dupy… Nie ma! Co to za miejsce, myślałem, że to jakieś chlanie się zapowiada, a tu gówno.
-Cały Kitten… Jebaka nad jebaki, a zakisić od 10 lat nie może. – pojechał po nim Paweł.
-Dobra, co jest grane? Czemu mnie tu ściągnęliście? – pytał Kitten.
-Porwali rodzinę mojego kumpla, Radka. Mamy ludzi, ale nie mamy kogoś, kto by nimi zajebiście poprowadził.
-I to mam być ja? – Zdziwił się Kitten.
-Dokładnie. – Powiedział mu Paweł. – To żółci.
-Żółci?! Po kiego chuja żółtym jego rodzina?!
-Kiedyś ci wyjaśnię powiedział Paweł.
-No dobra, a ci ludzie….
-Sam ich szkoliłem – przerwał mu Paweł.
-W takim razie chce ich wypróbować – zaczął zacierać rączki. – Po 1.5 godzinie przygotowań, ruszyliśmy w stronę magazynu. Z Rapidem zostaliśmy na wzgórzu ze snajperką w razie, gdyby żółci zaczęli ewakuacje z moją rodziną. Paweł, Kitten i cały oddział ruszyli do magazynu. Leżeliśmy na ziemi z niecierpliwością i nasłuchiwaliśmy radia. Co jakiś czas było tylko słychać, że pomieszczenie jest czyste i nikogo nie ma, więc zacząłem się martwić, że wyjebali stąd.
-Cel zneutralizowany – powiedział jeden z żołnierzy.
-Paweł, weź dwóch i idźcie na prawo, reszta za mną w lewo. – Powiedział Kitten. Odczułem radość, bo miałem nadzieję, że faktycznie tam jest moja rodzina.
-Kitten, masz czystą. Idziemy na wschód. – powiedział Paweł.
-Przyjąłem.
-Paweł, za chwilę do twojego pomieszczenia wejdzie czterech żółtych. – Ostrzegłem go.
-Przyjąłem.
-Panowie, na trzy. 1, 2, 3. – cele zneutralizowane. Idziemy dalej.
-Paweł potrzebuje wsparcia. – W tle było słychać strzały.
-Już idziemy. – zniecierpliwiony na tym wzgórzu mogłem tylko nasłuchiwać radia i patrzeć na okolice. Gul mi skakał, wkurwiałem się.
-Kruk, dzieci pod naszą kontrolą, jeden z żółtych próbuje uciec z twoją żoną tylnym wejściem.
-Przyjąłem. Widzisz go? – Zapytałem Rapida.
-Tak, ale nie mogę oddać strzału.
-Spokojnie, spokojnie. – Wystrzał, krew ochlapała twarz Izy, padła na czworaka na ziemię, próbowała złapać oddech, zaraz po tym wybiega cały oddział z dziećmi. Paweł ściąga kominiarkę, Iza się uśmiecha i uściskała go mocno.
-Wracamy do punktu ewakuacji, bierzemy te suv’y! Jazda! Jazda! – władowali się do samochodów i po 3 minutach byli za wzgórzu.
    Wsiedliśmy do samochodów i zamierzaliśmy udać się do rezydencji. Chciałem Rivera za kierownicę, w końcu był to najlepszy kierowca na całym świecie, dlatego w razie gdyby żółci chcieliby nas ścigać, to wrócilibyśmy spokojnie do domu, bo wiem, że wyciągnąłby nas z tego syfu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz