piątek, 25 października 2013

Rozdział XXVI



     24 lipca 2004r. Z żółtymi dobiłem nowego interesu, zaczęliśmy szmuglować podrabianymi zegarkami, ich produkcja wynosiła grosze, a opychaliśmy je za co najmniej osiem razy więcej. Stojąc w kuchni rozmyślałem nad tym, jak załatwić dzisiejszą sprawę. Jakaś tajna grupa policjantów deptała mi po piętach, wysadzała moje interesy, po prostu zaczął mnie trafiać szlag. Tym razem planowałem zastawić pułapkę, ale rozmysły nad przeprowadzeniem akcji przerwała mi Iza.
-Radek, co dzisiaj robisz?
-Mam kilka spraw do załatwienia, a co?
-A bo chciałam iść na zakupy z dzieciakami do centrum handlowego i fajnie by było, gdybyś się wybrał z nami.
-Przepraszam skarbie, ale nie dam rady.
-No cóż… Trudno. – Rzuciła spojrzeniem w dół i po chwili zaczęła zalewać kawę.
-Zrobić jajecznicę? – Zapytałem.
-A może kanapki?
-Jak wolisz. Mogą być i kanapki – ucałowałem ukochaną w policzek i zabrałem się do robienia śniadania.
-Wiesz, że moja przyjaciółka z pracy spotyka się z Pawłem? – wyskoczyła ze świeżymi plotkami.
-Paweł kogoś ma?! – Zdziwiłem się, że nic nie wiem.
-No to od tamtego czasu, jak Paweł złamał sobie szczękę.
-Ładna ta pielęgniarka?
-No dosyć. Czekaj! Mam jej zdjęcie. – Twarz z wysuniętymi kościami policzkowymi, ze słodkimi dołeczkami, śnieżnobiałym uśmiechem, blond włosami i ciemnoniebieskimi oczami. Wąski, śliczny nos… Tak to zdecydowanie styl Pawła. – To zdecydowanie styl Pawła.
-Haha! Coś w tym jest. – po chwili zadała pytanie. – O której jedziesz do rezydencji?
-Jak zjemy śniadanie.
-To akurat my pojedziemy do centrum.
-Podwieźć was?
-A odbierzesz nas potem?
-Pewnie.
-To idź obudzić dzieciaki.  – Posłusznie poszedłem je wywalić z łóżka, zjedliśmy śniadanie w dobrym humorze i zawiozłem Izę z dzieciakami do centrum. Następnie ruszyłem do rezydencji. Rozsiadłem się w fotelu, nalałem sobie odrobinę whisky i odpaliłem papierosa, pogrążyłem się w myślach, jakby przeprowadzić akcję do złapania tych pojebów co odważyli się deptać mi po piętach. W tym czasie pojawił się Rapid z Pawłem.
-Kruk! Mam zajebisty plan! – powiedział Rapid.
-No to wal czarnuchu! – Odpowiedziałem mu z uśmiechem na twarzy.
-Za tego czarnucha to się pierdol! Teraz to nic ci nie powiem.
-Dobra. Koniec żartów. – Powiedział Paweł.
-Nie kurwa… Ten biały kutas mnie uraził… Chuj ci w dupę kurwa, teraz nic ci nie powiem. – Z urażonym ego, wypiął się na nas i odpalił cygaro.
-Dobra. Już dosyć mordo ty moja. Wal, co tam wymyśliłeś?
-Mam znajomego, zajebistego detektywa, który wisi mi przysługę.
-No to dalej! Dzwoń do niego!
-Już to zrobiłem i co najlepsze już się odezwał i wiem, gdzie znajdziemy tych fajfusów.
-No to Paweł zbieraj ludzi, jedziemy. – Około godziny 12:21 byliśmy na miejscu. Byliśmy pewni, że wszyscy siedzą w budynku, więc wyciągnęliśmy 4 wyrzutnie rakiet, 2 CKM’y i 2 M16 z granatnikami. Zaczęliśmy ładować w budynek. O godzinie 12:30 budynku nie było. Przeszukaliśmy gruzy, szczątki ciał leżały wokół. Nikt nie przeżył. To wiadomość dla moich wrogów. Ze mną się kurwa nie zaczyna.

3 godziny wcześniej.

   - Hu, widzę ruch w kuchni. Nasz cel już stoi na nogach. Wpadamy zabieramy jego i rodzinę?
-Zgłupiałeś An?! Widzisz te dwa czarne Suvy?
-Tak.
-To jest 24 godzinna ochrona jego rodziny. Musimy czekać na dogodną okazję żeby zaatakować.
-Rozumiem.

2 godziny później.

-Wychodzą! Hu! Wychodzą!
-Dobra. Opanuj się. Jedź za nimi, ale nie podjeżdżaj zbytnio. – Po kilkunastu minutach jazdy Iza z dziećmi idzie do centrum handlowego. Hu i An idą za nią. Ochroniarze nie są świadomi, że zagraża im niebezpieczeństwo.

-Deryl, pójdziesz za nią? Ja zostane w samochodzie.
-No dobra. – zanim złapał za klamkę, by otworzyć drzwi, dostał kulkę w łeb. Gdy kierowca połapał się, że jego partner nie żyje, wyciągnął broń, lecz on też dostał kulkę w łeb. Dzieciaki biegały pośród tłumu, ganiały się, Iza rozmawiała z ekspedientką. Po kilku sekundach dzieciaki były dosyć daleko od sklepu, gdy wybiegła za dziećmi, zauważyła, że Jay się szarpie i krzyczy o pomoc. Przerażona wyciągnęła telefon i próbowała się dodzwonić do Radka. Ten nie odbierał. Pomyślała „Ja pierdole! Ten jak zwykle pracą zajęty, po chuj odebrać telefon od żony?!” Pobiegła za porywaczami. Zwróciła się do przechodzącego funkcjonariusza.
-Proszę pana! Proszę o pomoc! Porwali moje dzieci!
-Gdzie? Gdzie udali się sprawcy?!
-To tamci dwaj mężczyźni. – Funkcjonariusz pobiegł do samochodu z wyciągniętą bronią, kazał im się poddać. Po tych słowach Hu wyciągnął broń i zastrzelił policjanta. Matka dzieci zaczęła krzyczeć, założyli jej worek na głowę, ogłuszyli i wsadzili do bagażnika. Z piskiem opon natychmiast odjechali.
    Gdy ściągnęli Izie worek z głowy, pierwsze co ujrzała, to zegarek. Była 12:30.

Zadzwonił do mnie telefon.
-Radek! Ochroniarze nie żyją!
-Co?! Co z Izą i dzieciakami?!
-Najprawdopodobniej porwane…
-Wiesz przez kogo?
-Nie, dopiero się dowiedziałem.
-Kurwa!
-Co się stało? – Pytają panowie.
-Porwali moją rodzinę. – wsiedliśmy do terenówek i pojechaliśmy do rezydencji. Rozkazałem ludziom dowiedzieć się jak najwięcej. Czas leciał, ja siedziałem z dupą i pierwszy raz od dawna prosiłem w głębi ducha jakby Boga, żeby pilnował życie Izy i dzieci.


-Kong Lu? Załatwiliśmy robotę. W przeciągu kilku godzin Kruk pojawi się tu z ludźmi.
-Dobrze. Wujek Poo wkrótce was wynagrodzi.
-Co teraz?
-Będziemy prowadzić negocjacje. Pan Kruk będzie musiał ustąpić większości interesów. Inaczej pożegna się z rodziną. A i jeszcze jedno. Tylko dobrze zajmujcie się dzieciakami. One nic nie zrobiły, są niewinne.
-Dobrze szefie.

wtorek, 8 października 2013

Rozdział XXV

    17 lipca 2004r. 3 urodziny Lailii. Jay ma już 8 lat, jak tak patrzę na młodego, to widzę siebie. Zaraz przypominają mi się czasy jak byłem w jego wieku. Działania w Iraku zakończyłem w lutym tego roku, zrobiło się dużo szumu wokół mojej osoby i musiałem już zerwać wszelkie kontakty z CIA, bo zagrażało to moim interesom. Wznowiłem swoją działalność, otworzyłem kilka nowych sieci handlowych, takie jak na przykład salony ze sportowymi samochodami, kieruje też kilkoma stacjami benzynowymi, na których jest całkiem niezły obrót kokainy. Pieniądze się kleją, a moja ksywka jest już znana za granicą. Jedyne o co się teraz martwię, to o bezpieczeństwo mojej rodziny, dlatego jeśli chodzi o moją ochronę, ufam Pawłowi. Przeszedł już na wcześniejszą emeryturę, załatwiłem mu papierek, że z jego głową już nie jest w porządku i nie może służyć w wojsku, dlatego teraz szuka ludzi z potencjałem, którzy będą osłaniali moją skórę w każdej sekundzie mojego życia.
    Na urodziny Lailii przybyło dużo gości, a Iza zadbała o wystrój ogrodu, przyleciała również ciocia z babcią prosto z Polski. To pierwszy kontakt babci z afro amerykanami:
-Radeczku, wnusiu kochany… – Zwraca się do mnie babcia ze słowami wypełnionymi miłością.
-Tak babciu? – Odpowiadam jej z dość dużym zainteresowaniem.
-Wytłumacz mi jedno, dlaczego panoszy się tu tyle czarnuchów? W Polsce takiego zobaczyć to jakiś cud, z resztą jak takiego się widzi, to zaraz wrzeszczą, że to diabły wcielone, a ja znowuż widzę, że z jedną rodzinką to macie się w najlepsze. – zaintrygowana babcia patrzy mi w oczy i oczekuje szczerej odpowiedzi.
-Babciu! To też są ludzie, normalni, tacy jak my. Ich rasa ma nawet większe doświadczenie życiowe niż my. Ten wieczny rasizm, tak to okropna rzecz i wiem jak to w Polsce wygląda, ale uwierz babciu, że to wspaniali ludzie i nie ma się co ich bać. Idź, pogadaj z nimi. Spójrz, ciocia już się z nimi dogaduje. – wskazałem babci palcem Tamarę i Rapida rozbawionych po dowcipach mojej cioci. Z pewnością rozmawiali o moim dzieciństwie. Razem z Pawłem pilnowaliśmy grilla i piliśmy piwo, rozmyślając o naszej przyszłości. Naszą rozmowę przerywa Jayden.
-Tato… - mówi niewinnym głosikiem. Zazwyczaj tak mówi jak coś przeskrobie, albo coś by chciał.
-Co jest synu? – pytam z zaciekawieniem.
-No bo niedługo wyjdzie nowa płyta Eminema i zacznie się trasa koncertowa i czy byłaby taka możliwość żebyśmy pojechali na jego koncert i czy mógłbym sobie kupić jego nową płytę?
-A nie jesteś czasami za młody na Eminema? – Na to wtrąca się Paweł.
-Za młody? Jeśli Rap trafia do człowieka, to nie ma mowy, żeby był na niego za młody. Jeśli mu się podoba i słucha tej muzyki z rozsądkiem to czemu nie, a z tego co wiem Jay jego twórczość traktuje go jako dzieło sztuki.
-Dlaczego ty wiesz więcej o moim synu,  niż ja sam? – pytam żartobliwie.
-Pewnie dlatego, że jesteś jego ojcem, a ja jestem jego kumplem. – Patrzy Jay na nas z dwóch z maślanymi oczami licząc na to, że się zgodzę.
-Dobra. Pojedziemy na koncert i kupię ci płytę. Cieszysz się?
-Hura! Tak, dziękuję tato! – Rzucił mi się na szyję. Przyjęcie miało się w najlepsze, tymczasem jeden z moich ochroniarzy mówi, że kilku Chinoli przyjechało do mnie z propozycją nie do odrzucenia. Kazałem się uzbroić moim chłopakom w pistolety z tłumikami w razie, gdyby to była ostateczność.
-Przyprowadź ich do mojego gabinetu, będę na nich tam czekał.
-Dobrze szefie – przytaknął ochroniarz.
-Paweł, chodź, ktoś musi siać postrach.
-Ale dobrze wiesz, że to ich całe kung-fu jest zbyt popierdolone jak dla mnie.
-Haha, wiem, ale chyba dlatego nosisz broń przy sobie, prawda?
-Prawda. – Ruszyliśmy do mojego gabinetu i czekałem aż zjawią się te dwa żółte cing ciang ciongi. Byli niscy. Długie czarne włosy, niemalże identyczni. Co za zjebany naród.
-Cóż was do mnie sprowadza? – Zapytałem. – Może jakieś smakołyki byście sobie zażyczyli, a może jakiegoś mocniejszego drinka? – dodałem.
-Nie, dziękujemy panie Kruku. Ja nazywam się Sun Ma, a to Kong Lu. Jesteśmy członkami triady z Hongkongu i mamy dla pana propozycję.
-Jaką? – Chciałem słuchać co mają mi do zaoferowania.
-Otóż nasza Głowa Smoka, Wujek Poo, chce dobić takiego układu. Będziecie do nas wysyłać statkami sportowe samochody pełne kokainy, a my będziemy przesyłać na wasze konto grube miliony i zadbamy o to, by zapoznać was z naszymi przyjaciółmi, którzy mają bardzo ciekawy plan na daleką przyszłość, ale o tym opowie już sam Wujek Poo, jeśli oczywiście się zgodzisz. – Spojrzałem na Pawła, bo propozycja mi się podobała, ale bałem się im zaufać. Chińczycy zawsze byli przebiegli, a Morello mówił, żebym z nimi nie zadzierał, dlatego postanowiłem pójść z nimi na taki układ.
-Zgoda. – Sun Ma się uśmiechnął.
-Proszę poczekać, przyniesiemy zaliczkę. – po 15 minutach przynieśli 4 teczki wypchane dolarami. Było w nich 20 mln. A to dopiero ¼ tego co mieliśmy dostać. Nie wiem do czego potrzebne im były sportowe samochody wypchane po brzegi kokainą, ale gówno mnie to obchodziło. Ważne żeby zyskać trochę sławy na globie. Policja w USA nie była dla mnie zagrożeniem, ale za granicą musiałem być czujny, bo mogli by mnie dopaść. W jednej z teczek również była lista, na której było napisane jakich modeli potrzebują i ile w pierwszej dostawie, najlepiej w czarnych kolorach. Omówiłem sprawę z Pawłem i jutrzejszego dnia mieliśmy zająć się wysłaniem towaru do Hongkongu. Tymczasem wróciliśmy na przyjęcie.
     O godzinie 21 większość gości już pojechała do domu. Została tylko Tamara z Rapidem i ciocia z babcią, która najwidoczniej jest bardzo zafascynowana afro amerykańską rodziną. Mała Laila padała z nóg, więc poszedłem ją utulić do snu i poczytałem jej ulubioną książkę na dobranoc. Po wieczornej toalecie położyłem się do łóżka i pocałowałem Izę na dobranoc.
-Kto przyszedł dzisiaj?
-A wyobraź sobie, że chińczycy…
-Chińczycy? – zapytała z ogromnym ździwieniem.
-No!
-A czego oni tu chcieli?
-Głupie pytanie. Zawrzeć umowę, na której się wzbogacimy.
-Zamiast ciągle tak myśleć o pieniądzach, zacznij na siebie uważać, kolejnego zamachu na twoje zdrowie nie ścierpie. Rozumiesz?
-Rozumiesz kochanie. Nic się nie martw.

(Hongkong. Kilka godzin po zawarciu umowy. Siedziba triady.)

-Załatwiliście to o co was prosiłem? – Pyta postarzały wujek Poo. 60 latek, łysiejący o siwych włosach w czerwonym szlafroku, oglądający telewizję.
-Tak Wujku. Kruk połknął haczyk. Niedługo wszystko powinno pójść zgodnie z planem.
-Chan da wam wypłatę. Zmykajcie do domów, szykujcie siły, bo niedługo trzeba będzie pilnować interesów na dwóch kontynentach. – dodał staruszek.

-Do zobaczenia Wujku.

Rozdział XXIV

     Bagdad. Irak. Wysiadam z wojskowego helikoptera wraz z agentem CIA - Ronem Jacksonem. Powiedzieli, że pojedziemy do pałacu w konwoju.
-Co… Perełki z CIA tak? – Odezwał się kapral prowadzący Hummera. Spojrzałem na niego krzywym okiem. – Dobra. Ty nie. Ale od tamtego biurokracją kurwi na kilometr. Co on tu w ogóle robi?
-Mamy zadanie.
-Ściśle tajne, ta, ta… Wiem. Z resztą chuj mnie to. Jak się nazywasz?
-Kruk. Tyle Ci wystarczy.
-Jackson.
-Co? Mówiłeś coś jeszcze? Bo jakieś coś mnie zagłuszyło – Drażnił się z Ronem kapral.
-A ty jak się nazywasz? Kapralu. – zapytałem go.
-David Bruski. Zaraz. Kruk. Ten Kruk z LA?
-Jesteś z oddziału Kittena?
-Ta.
-Pewnie Paweł już wam trąbił o mnie.
-Nie. Ale to ja mu dziarę robiłem na plecach.
-Ty?
-Ma się talent, nie? – Przez dłuższy czas zapanowało milczenie.
-Tylko spójrz na ten napis na ciężarówce.
-„Nie wjeżdżaj na mnie” i co?
-To jest diabelsko wkurwiające i żenujące.
-Fakt.
-A wiesz co jest jeszcze bardziej żenujące?
-Nie… Ale pewnie mi powiesz.
-A powiem, bo to kurwa musi być powiedziane. Za ten wóz musiałem dopłacił 800 dolców, pomalować go. Silnik też co chwilę się pierdoli. Części przysyłają tyle, że ledwie starcza na trzy konwoje. No po prostu chuj strzela w tym wojsku. Jeszcze też mamy pokurwionych sierżantów, ale ja nic nie mówiłem. Sami to zobaczycie.
-Ooo! Nareszcie zaistniałem dla ciebie kapralu – wtrącił Ron.
-Tak? Cóż. Wyglądasz na wielką cipę, ale nie będę oceniał cip po zapachu.
-Pierdol się. – zacząłem się śmiać. W takiej atmosferze już dojeżdżaliśmy do pałacu. Jeden z drugim wciąż się cisnął. Dojechaliśmy.
-Chodźcie za mną. Nasz oddział już czeka z ojcem chrzestnym.
-Ojcem chrzestnym?
-No. Tak nazywamy generała.
-Rozumiem. – Weszliśmy do pomieszczenia, w którym mieliśmy ogłosić z generałem plan działania.
-Słuchajcie panowie. – powiedział generał. Tylko w chuj mnie dziwiło to, że mówi szeptem. Po następnych słowach zorientowałem się, że on ma taki głos. Pewnie miał raka gardła, czy coś. – Nasi goście dostali zadanie z góry, żeby ująć dziś pięciu ważnych członków od Al-Kaidy. Operacja wciąż była przekładana z tego względu, że agent Jackson, pomagał panu Krukowi na zdobycie kontaktu i zaufania tych oto ludzi. Dziś w nocy o 2:30 odbędzie się fikcyjna wymiana broni. Waszym zadaniem panowie będzie osłona naszych gości. Mają wrócić do swoich domów cali i zdrowi. Zrozumiano?
-Tak panie generale! – odpowiedzieli chórem żołnierze.
-Jakieś pytania?
-Tak panie generale. Gdzie ma dojść do spotkania?
-W górach.
-Dostaniemy snajperów? – Wtrącił Joker.
-Tak. Jednego. – milczenie. – Wszystko?
-Tak.
-To zalecam wam panowie zdrzemnąć się przed wylotem. A, proszę się nie martwić. Polecicie z samochodem w helikopterze. Łatwiej wam będzie dojechać.
-Tak jest. – Zasalutował i odszedł. My poszliśmy do samochodu i znów mieliśmy jechać w konwoju. Tym razem do bazy. Droga nie była długa, przegadana w całości. Każdy z nich trąbił o tym jakby to nie było im teraz w kraju i czego to by nie zjadł. No, o panienkach też musieli gadać. Bez tego to by się nie obeszło. Gdy dojechaliśmy i wyładowaliśmy się z samochodu, Paweł wziął mnie na chwile żeby pogadać co tam u mnie w domu.
-Jak Jay i Anabell?
-Mała już chodzi i mówi. A Jay wciąż się nią opiekuje. Niedługo pójdzie do pierwszej klasy.
-Jak ten czas leci… A co tam u Izy? Natalii? I że tak powiem Rapidów? – Zacząłem się śmiać, że nawet nie wie jak mają na nazwisko.
-U państwa Rapidów dobrze. U Izy też. Zajmuje się dziećmi. Mam nadzieję, że da sobie radę z nimi.
-Oj da… Znasz Izę najlepiej i jeszcze w nią wątpisz? Stary. Ta kobieta jak jest przy dzieciach, to nawet największe zło będzie dobrem, więc nie ma szans, żeby twoje dzieciaki rozrabiały.
-Masz rację.
-No. A co tam…
-U twojej panny?
-No – odpowiedział z uśmiechem i patrzył na mnie z zaciekawionym wzrokiem, ale nie miałem dla niego dobrych informacji.
-Cóż… Każą jej tu przylecieć…
-Co?! Tu?!
-Tak do Iraku.
-Kurwa. To wcale nie jest dobrze.
-Mówiła, że dobrze zarobi, więc o tyle się cieszyła.
-Chuj z pieniędzmi. Ważniejsze jej zdrowie.. Życie.
-Będzie dobrze stary. A teraz choć. Muszę odespać trochę, bo jak się zaraz nie zdrzemnę, to w nocy będę trupem stary.
-Tak, tak. Pewnie. Chodź do namiotu. – Wszyscy poszli spać.
     Godzina 1:15 startujemy z lotniska helikopterem. W ciągu 45 minut mieliśmy być u celu. 2:03 wysiadamy z helikoptera w miejscu spotkania. Jesteśmy okryci wzgórzami. My natomiast jesteśmy w dolinie. Chłopaki pobiegli się ukryć. My czekaliśmy z samochodem i pustymi skrzyniami na to, aż przyjadą nasze cele. 2:34 nadjeżdżają. Cztery samochody i od chuja ludzi. Po sześciu w każdym. Jest ich prawie trzy razy więcej, ale to my mamy snajpera. Najpierw jeden z nich powiedział coś po kurdyjsku. Myślałem, że będziemy w dupie, ale Ron coś odpowiedział. W końcu jeden z Irakijczyków machnął do drugiego. Ten znowuż owinięty chustą podchodzi do nas i odzywa się w angielskim języku.
-Macie to po co tu przyjechaliśmy.
-Tak, a wy?
-Podniósł rękę i podbiegło dwóch ludzi z walizkami. Cztery walizki do pełna zapełnione dolarami. Sprawdziliśmy czy nie są podróbkami.

-Sierżancie. Z samochodu wychodzi niezidentyfikowana osoba. Ma głowię owiniętą chustą.
-Ilu dokładnie widzisz celów?
-Z dwudziestu czterech  ludzi. Sześciu przy każdym samochodzie. Zaparkowane jeden za drugim.
-Dobra panowie. Plan jest taki. Jak tylko Kruk da znak snajperowi wchodzimy do akcji. Jack weźmie kolesia w chuście, a my samochody. Ja z Jokerem walimy w tych na końcu, reszta w tych od początku. Na trzy w tym samym czasie mamy otworzyć ogień. Zrozumiano?
-Tak sierżancie.

Zamknąłem walizki i pokiwałem do Jacksona a on pokiwał do mnie. W tym samym czasie facet ściąga zakrycie głowy, a my tylko czekamy, aż chłopaki zaczną strzelać. Zacząłem się denerwować czemu to się jeszcze nie dzieje. Prowadzę, gościa do skrzyni.

-Sierżancie. Wszystkie cele zidentyfikowane. Kruk prowadzi główny cel do skrzyń. Ma blond włosy.
-Zmień cel! Zmień cel! Powtarzam! Zmień cel. Kruk da radę.
-Cel w trzecim samochodzie! Powtarzam. Cel w trzecim samochodzie!
-Słyszeliście panowie. Raz. Dwa. Trzy!

Kurwa dlaczego wciąż nie strzelają? Zaraz. Nasz główny cel nie miał blond włosów! To nie on miał dokonać transakcji. To podpucha. Kurwa! Gdzie jest główny cel?! Kurwa. Muszę coś wymyślić. Ogłuszę go. Stoi za naszym samochodem. Schyla się do bagażnika. Wtedy poczułem okazję i przyjebałem mu drzwiami w głowę. Nie padł za pierwszym razem, więc powtórzyłem czynność. W tym samym momencie padł strzał. Zaczęło się napierdalanie. Wyciągnąłem swoją broń. Zanim się wychyliłem, praktycznie było już po akcji. Ściągnąłem dwóch ostatnich.

-Sierżancie! 3 cele zlikwidowane, ale samochód spierdala!
-Joker, Gówniany! Do samochodu! Goncie go!
-Najpierw pozbądźmy się wrogów! – krótka wymiana ognia, samochód już daleko.
-CZYSTO! Do samochodu!
-Gówniany! Za kółko! Joker! Pinokio! Na pakę! Gazu! – wrzeszczał sierżant.

Gdy zorientowałem się, że ściągnąłem dwóch ostatnich, jeden z samochodów już był daleko. Pomyślałem sobie, że jesteśmy w dupie, ale wtedy chłopaki szybko się zebrali i ruszyli w pościg.
-Sierżancie. Co tak długo? – Zapytał Ron.
-Nie byliśmy pewni czy wszystkie cele są na miejscu. A co? Nasrał pan w gacie?
-Prawie.
-Długo za biurkiem?
-W sumie to nie. – Po 10 min zobaczyliśmy wracający samochód.
-Gówniarze dwa do dowódcy Gówniarzy. Odbiór.
-Tu dowódca Gówniarzy. Co jest panowie? Odbiór.
-Zadanie wykonane.
-Przyjąłem. Już wysyłam po was helikopter.
-Tylko gazem! Pinokio jest ranny. Powtarzam. Jeden z naszych oberwał!
-Zrozumiałem. Bez odbioru. – Sierżant i Gówniany pilnował głównego celu. Bruski przybiegł i zajął się Pinokiem.
-Wyjdziesz z tego stary! Słyszysz!
-Słyszę. Nie drzyj się kurwa, bo mi bębenki pękną.
-Jak się czujesz?
-A jak mam się czuć? Koleś prawie mi odstrzelił jaja! Jak ty byś się czuł?
-Chujowo! – zaczął się wrednie śmiać.
-Wszędzie skurwysyny – powiedział Pinokio.
        Padły strzały. Ludzie Al-Kaidy zaczęli zbiegać ze wzgórz.
-Kurwa! Kryć się! Kryć się! Za tamte skały! Gówniany bierz go. Joker, Nowy weźcie osłaniajcie Bruskiego z Pinokiem. Spierdalamy stąd!
-Z przyjemnością! – Biegaliśmy wśród strzałów. Siedzieliśmy pod kurewsko silnym ostrzałem.
-Gówniarze dwa, do dowódcy gówniarzy! Odbiór! – cisza. Dłuższa wymiana ognia. Bruski opatruje Pinokia. Po pięciu minutach wrócił do strzelania. – GÓWNIARZE DWA, DO DOWÓDCY GÓWNIARZY! ODBIÓR! – wciąż strzały i nowi ludzie wciąż zbiegają. – GÓWNIARZE DWA, DO DOWÓDCY GÓWNIARZY! ODBIÓR!
-Nie pierdol, że zostaliśmy tu sami! – powiedział Ron
-No kurwa raczej! – Odpowiedział mu Gówniany.
-Ja pierdole! Zaraz mi się skończy amunicja! – Krzyczy Joker.
-Spierdalajmy stąd! Granaty dymne i do samochodów! – Powiedział Bruski.
-Zaraz! Kuleczka wołaj jeszcze raz!
-GÓWNIARZE DWA, DO DOÓWDCY GÓWNIARZY! ODBIÓR DO KURWY NĘDZY!
-Tu dowódca gówniarzy. Odbiór.
-Jesteśmy pod ostrzałem!  Odbiór!
-Powtórz. Nie zrozumiałem. Odbiór.
-JESTEŚMY POD OSTRZAŁEM!
-Zrozumiałem
-PROSIMY O POZWOLENIE DO UCIECZKI! NIE UTRZYMAMY SIĘ TU DWIE MINUTY DŁUŻEJ!
-Odmawiam.
-Że co kurwa?! Chcą żebyśmy kurwa poumierali?! – Powiedział Joker.
-Najwidoczniej powiedział Pinokio.
-MAMY TU KURWA UMIERAĆ?! Odbiór!
-Wytrzymajcie jeszcze 10 min.
-NIE MAMY KURWA DZIESIĘCIU MINUT!
-Za dziesięć minut będzie wsparcie. Bez odbioru.
-Ja pierdole!
-Panowie granaty dymne! I do samochodów!
-A co z Pinokiem?
-O mnie się nie martw! Będę mógł nawet za wami biec!
-JAZDA, JAZDA! – wrzeszczy sierżant.  – wybuchło sporo dymu i biegniemy do samochodów. Ładujemy się i spierdalamy stamtąd. Wyjeżdżamy już z doliny i wjeżdżamy na płaski teren.
-BlackBird zero-osiem! Tu Gówniarze Dwa. Poruszamy się w białych terenówkach. Musieliśmy uciekać. Odbiór.
-Tak, widzimy was. Podchodzimy do lądowania. Odbiór.
-Szybko nie mamy czasu! Bez odbioru. – Wysiedliśmy z samochodu i wylądował helikopter. Wbiegliśmy do niego z naszym celem i zaczęliśmy wracać do bazy. Wkurwieni wszyscy na Maksa.
-Zginęlibyśmy tam do kurwy nędzy! – Wrzeszczy Bruski.
-No co ty jebiesz człowieku! – Walnął Joker.
-Spokój panowie. Dolecimy to pójdę do sztabu i opierdole co to miało znaczyć. – I zrobił tak jak powiedział.

-Pułkowniku!
-Tak sierżancie?
-Co to miało być?!
-Ale co?
-Wołaliśmy o kontakt przez 15 minut. A następnie powiedzieliście, że mamy zostać na przegranych miejscach. Mieliśmy tam zginąć?!
-Jakoś się wam udało stamtąd ujść z życiem.
-Bo nie zastosowałem się do rozkazu!
-Że co?!
-Nie mieliśmy szans. Dokonaliśmy odwrotu samochodami którymi przyjechali ludzie Al-Kaidy!
-Twoi ludzie wraz z panem sierżancie zostajecie zawieszeni w działaniach. Jeszcze sierżancie poniesiecie konsekwencje za niewykonanie rozkazu. Coś jeszcze?
-Nie pułkowniku.

Wrócił do nas Kitten.
-I co? – pyta Joker.
-Jesteśmy zawieszeni. – odpowiedział mu sierżant
-Że co kurwa?! Mieliśmy tam umierać tak?! – Zapytał Pinokio.
-Na to wychodzi.
-Kurwa! – Wrzeszczy Bruski
-Coś jeszcze powiedzieli? – Zapytał Nowy
-Tsa. Prawdopodobnie poniosę jakąś karę i pójdę na rozprawę.
-PIERDOLENIE! – wrzasnął agent CIA – Zajmę się tym sierżancie.
-Dzięki Ron.
-Agencie!
-Tak?

-Wcale nie jest pan taką pizdą, jaką od pana wiało w samochodzie. – Powiedział Bruski. Agent się tylko uśmiechnął i wyszedł z namiotu.