24 grudnia 2000r. Wigilia. Zawieszenie
broni, radość, spokój, miłość. Dobrze, że chociaż na święta mamy spokój, nie ma
żadnego stresu. Lecz od kilku lat wydaję się, że już nikogo nie obowiązują
zasady w tym biznesie. Większość głów nie stosuje się do regulaminu, za tym idą
ofiary, nowe nielegalne dochody pieniędzy… Tylko Morello trzyma się honoru.
Jest już zmęczony tym wszystkim. Mówił, że za rok ustąpi mi miejsca, nie
wiedziałem czy czuć zaszczyt, czy może powinienem czuć strach… Morello urządził przyjęcie. Zaprosił
wszystkich. Wrogów, przyjaciół. Iza stawiała opory. Wciąż wrzeszczała na mnie,
gdy tylko wspominałem o przyjęciu.
-Za
nic nie pójdę na to przyjęcie! Mam iść i patrzeć na tych wszystkich drani,
którzy chcieli cie zabić?!
-Dobrze
wiesz, że to tylko interesy…
-Interesy?!
A jak porwą i zabiją naszego syna, to, to też będą dla ciebie interesy?!
Zastanów się do cholery!
-Iza.
-Nic
nie mów! – przerwała mi i trzasnęła drzwiami od sypialni. Ma rację. Zbyt
obojętnie podchodzę do tego, że mogłem stracić życie. Do czego to doszło, żebym
słuchał szlochania mojej kobiety? Zżerało mnie to. Postanowiłem wejść do
sypialni. Otworzyłem drzwi.
-Wypierdalaj!
– rzuciła książką w moją stronę. Na szczęście zrobiłem unik w odpowiednim
momencie. Inaczej nie miałbym oka. Następnie leciały poduszki, a z każdą z nich
to samo słowo z jej ust. Mimo wszystko zbliżyłem się do niej. Mocno
przytuliłem. I wyszeptałem, że ma rację. Nagle cały chaos ustał. Jej płacz?
Jakby nigdy go nie było. Pocałowała mnie w czoło – W końcu zmądrzałeś!
-
Kiedyś musiałem.
-Przepraszam,
że rzuciłam w ciebie książką. Mogło się to źle skończyć. Nie przemyślałam tego.
-Nie
ma sprawy. Rozumiem twoją złość.
-Mamo?
Tato? Przestaliście? – Wszedł mój mały twardziel. Ze łzami w oczach, ale każdy
twardziel kiedyś wydusi z siebie łzy. Prędzej, czy później.
-Tak
synku, przepraszamy cie za to. Nie chcieliśmy cie niepokoić.
-Nie
krzyczcie więcej na siebie. Dobra?
-Dobra.
- Wziąłem małego na ręce, szybkim ruchem położyłem go na łóżku i zacząłem
łaskotać. – Co powiesz na gorącą czekoladę Jay?
-Powiem
jej tak!
-Tak
jej powiesz?
-Tak
-A
mama też chce? – Zapytałem.
-Mama
to wam ją zrobi, bo tatuś pewnie coś nabroi albo nabrudzi w kuchni.
-Jestem
za. – I tak rodzinna atmosfera leciała. Ranek. Wreszcie dobry nastrój. Kiedy
już pisałem sms’a do Rapida i Pawła, że nie będzie nas na przyjęciu Jayden
zapytał się Izy o pewną rzecz.
-Mamo?
-Tak
synku?
-Pójdziemy
na to przyjęcie do Pana Morello? – Iza zacisnęła zęby, omal nie eksplodowała
krzykiem, ale z opanowaniem mu odpowiedziała.
-A
dlaczego chcesz tam iść?
-No
bo Lisa i Sara będą… Wujek Andrew i ciocia Tamara też. Chciałbym się z nimi
zobaczyć. Tato mówił, że wujek Paweł też będzie, a ja uwielbiam się z nim
bawić. Lisa też z resztą.
-Ale
Sara jest od was o sześć lat starsza.
-No
i co z tego? Świetnie się bawimy.
-A
magiczne słowo?
-Proszę…
-No
dobra. O 17 wyjeżdżamy. – Uśmiechnąłem się i przybiłem piątkę młodemu. Zmieniłem
treść sms’a i czekałem aż czas zleci do 17.
Dojechaliśmy do rezydencji. Przywitaliśmy
się ze wszystkimi i zajęliśmy miejsca. Obok nas siedzieli Tamara z Rapidem,
Paweł z Natalią. Już od roku między nimi iskrzy. Kto by pomyślał, że tak się ze
sobą zejdą? W sumie. Stara miłość nie rdzewieje. Od gimnazjum mi coś tam
wspominał o amorach w jego żołądku, gdy tylko na nią patrzy.
-Wybaczy
mi szanowne towarzystwo. Ale zechciałbym porwać Radka na 10 min. Mogę? –
Zapytał Morello?
-Jasne,
nie ma sprawy. – Powiedziała Iza. – Przeszliśmy do gabinetu.
-Nie
upij się dzisiaj za mocno.
-Nie
planowałem pić szefie. Dzisiaj jestem kierowcą.
-No
tak rodzinka. Jak tam mały Jayden? Wyrasta na dobrego człowieka?
-Z
taką matką jaką ma? Ciężko żeby nie wyrósł.
-To
dobrze… To dobrze.
-A
dlaczego prosi pan żebym się nie upił dzisiejszego wieczoru?
-Jak
wiesz… - Podjechał do barku z alkoholem i nalewając do szklanki whisky
tłumaczył. – Zaprosiłem dziś przyjaciół i sporo wrogów.
-No
tak. – Morello odpalił cygaro.
-A
zatem. – Wziął łyka. – Mam dla ciebie bardzo delikatne zadanie.
-Zamieniam
się w słuch.
-Zlikwidujesz
młodego Gravano.
-Jak
mam to zrobić szefie? Ma mnóstwo goryli wokół siebie.
-Spiję
go. Zabiorę go na balkon aby pogadać o prywatnych sprawach. Ty już tam będziesz
czekał. Nasi ludzie nie przepuszczą jego ochroniarzy. Ja jestem na wózku, bez
nogi, stary, więc nic mu nie będę mógł zrobić. Żadnych podejrzeń. Ale musisz
tam być przed nami! Gdy dam znak, nasi zajmą się jego ochroną, a na drugi dzień
posprzątamy po tym małym bałaganie.
-Rozumiem.
O której ma się to zacząć.
-O
23 już powinien być wstawiony. Dlatego pójdzie ze mną.
-Dobrze.
Zmieścimy się w czasie. O północy obiecałem odwieźć moje skarby do domu. –
zbierałem się do wyjścia. Złapałem za klamkę i rzekłem jeszcze do Morello. –
Wiesz szefie, że to wbrew zasadom?
-A
kto się ich trzyma w tych czasach? Mojego honoru i tak już nic nie splami. Poza
tym to ty już objąłeś władzę. Prawdę mówiąc dzisiejszy wieczór, to twój awans.
Ja przechodzę na emeryturę. Pora spędzić więcej czasu z rodziną. Nie martw się.
Nauczę cię wszystkiego krok po kroku. Poza tym. Śmierć Gravano spowoduje, że
całe LA będzie nasze, a reszta rodzin wycofa się z interesu ze strachu przed
zemstą, że wbili nam nóż w plecy. Więc Ty już zajmiesz się tym miastem.
Rozszerzysz wpływy nie tylko na całe Stany, ale na skalę światową. Oto jak z
płotki przejdziesz do grubej ryby. A teraz idź do swoich przyjaciół. Żony.
-Do
zobaczenia. – Ruszyłem. Siedzieliśmy w towarzystwie długi czas. Potem ja Rapid
i Paweł poszliśmy zająć się dziećmi. Ich nowe prezenty. Pobawiliśmy się z
godzinę, potem już zmęczony usiadłem koło mojej ukochanej i wspólnie
obserwowaliśmy naszego syna. To takie piękne.
-Sprawimy
mu braciszka albo siostrzyczkę? – Wyszeptała mi na ucho.
-Jeśli
jesteś gotowa, to nawet i tej nocy.
-Wrau.
Dzikus z ciebie skarbie. Trzymam cie za słowo. - Czas leciał, a ja o mało co nie spierdoliłem
zadania. 22:50. Opuściłem towarzystwo i pojawiłem się na balkonie. Było jeszcze
7 min zanim by doszli. Odpaliłem papierosa. Przykręciłem tłumik do broni. Teraz
tylko stałem w czarnym garniturze w zacienionym miejscu. Byłem pewien, że mnie
nie widać. Są. Faktycznie rozmawiają o prywatnych sprawach. O rodzinie. Ma
żonę, ale nie ma dzieci. Odetchnąłem z ulgą. Bo już myślałem, że bym zabijał
samego siebie. Na szczęście tym się różnimy. Morello pokiwał głową w odpowiedni
sposób. Wymierzyłem broń prosto w głowę. Wystrzeliłem. Rozbryzg krwi. Kilka
kropel poleciało na twarz Morello.
-Ech…
I po wszystkim. Wreszcie. Przynajmniej zadbałem o to, żeby przed śmiercią
myślał o swojej żonie.
-Nawet
w takich okolicznościach ma pan swój honor szefie.
-Wiadomo.
A teraz idź do syna i żony. Oddaj broń.
-Nikt
nie będzie dociekał, że Gravano nie wrócił?
-Właśnie
piszę sms’a do jego prawej ręki, że nie wróci na noc do domu. Bo jest za mocno
upity i nie chce żeby żona widziała go w takim stanie. Oczywiście pomieszam
kilka liter. Żeby było wiadomo, że to nie pisała osoba trzeźwa.
-Bystre
posunięcie. Dobranoc szefie.
-Wracaj
bezpiecznie.
Dojechaliśmy do domu. Jay odleciał w
samochodzie. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do jego pokoju. Nawet się nie
przebudził. Twardo musiał spać. Co się dziwić. Dzień pełen wrażeń. A ja z Izą
mieliśmy noc dla siebie. Przed snem odbyliśmy cudowny seks. Nigdy nie czułem
się tak wyśmienicie, gdy interesy i życie z rodziną się tak układało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz