sobota, 5 października 2013

Rozdział XXII

      20 października 2001r. Jadę w konwoju czarnych limuzyn ubrany w galową czerń. Wiedziałem, że kiedyś taki dzień nadejdzie, ale byłem pewien, że stanie się to później. Każdy z samochodów jedzie za czarnym karawanem. Pogrzeb Morello. Zmarł w szpitalu miesiąc po tragedii na wskutek odniesionych obrażeń. Mówiono, że ocalił trójkę dzieci i ich matkę. Człowiek bez nogi dokonał czegoś tak wielkiego. Ponoć gdy wbiegał po ojca dzieci, zawalił się budynek. Leżał tam pod gruzami kilka godzin. Kolejny dzień ciszy i rozpaczy, dziś grają tylko wspomnienia w głowie każdego, dlatego wśród uczestników ceremonii panuje cisza. Słychać szlochanie kobiet. Mężczyźni trzymają głowy nisko, wpatrują się w ziemię i nie mogą w to uwierzyć, że go nie ma. Wielki człowiek, z honorową duszą. Dlatego na pogrzebie jest tyle ludzi. Lojalność. Dopiero tego dnia zrozumiałem jaką miał władzę. Zawsze służył pomocą, a jedyne co chciał w zamian to przysług. Tą przysługą miała być wieczna lojalność. Wielki rozum, dobra dusza. Wiem, że muszę być taki jak on. Był mi jak ojciec. Dbał o mnie. Po tylu latach dostałem opiekuńczą rękę od mężczyzny podeszłego wiekiem. Miał 67 lat.
    Po pogrzebie zamierzałem wsiąść do samochodu razem z Izą i Jaydenem, zatrzymał mnie agent CIA. Będę musiał uruchomić swoje wpływy w Iraku. Chcą się dowiedzieć paru spraw. Kto wie, może właśnie to zadecyduje, czy wybuchnie wojna. Wsiadłem do samochodu.
-Kiedy wyjeżdżasz? – zapytała Iza
-Skąd wiesz, że mam wyjechać?
-Domyśliłam się. – zamurowało mnie.
-Jeszcze nie wiem, ale pewnie niedługo.
-Tato… Na długo? – Zapytał ze smutkiem Jay.
-Tego też nie wiem synku. Pewnie na kilka miesięcy. Zaopiekujesz się mamą, prawda?
-Ktoś musi. A kto inny jak nie ja? – Zupełnie jakbym słyszał siebie jak byłem mały. Rozpierała mnie duma.
    Wróciliśmy do domu. Nalałem sobie odrobinę szkockiej do szklanki. Musiałem jakoś uspokoić swoje myśli. Jay nawet nie miał ochoty na zabawę. Wszyscy siedzieliśmy razem na kanapie. Zamyśleni. Cisze przerwała Iza.
-Radek. Jay.
-No? – Odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.

-Jestem w ciąży. – Nic nie mogło mi lepiej poprawić humoru jak ta wieść. Jay zaczął skakać z radości i w jednej chwili porzuciliśmy wszelkie smutki i zaczęliśmy cieszyć się z życia. Cieszyłem się jak cholera i było to po mnie widać. Przez moment bałem się reakcji Jaya, ale przyjął tą wiadomość znakomicie. Mam nadzieję tylko, że będę przy narodzinach drugiego dziecka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz