środa, 2 października 2013

Rozdział XVI

    19 marca 1996r. Śnieg wciąż się utrzymuje. Mróz. Iza jest w piątym miesiącu ciąży. Ma straszne wahania nastrojów, strasznie mnie to wkurwia, ale trzeba to przetrwać. Każdy facet się z tym zmaga. Rapid wciąż mnie pociesza, jeszcze trochę i wciąż będę słyszał, że mnie ciągle nie ma w domu i ze wszystkim musi sobie radzić sama. Kurwa. Nosi mnie i zrobiłem się cholernie wulgarny. Pale więcej niż paliłem, nie podoba mi się to. 7 rano. Iza jeszcze śpi. Spierdalam stąd, idę do pracy. Zostawię kartkę, że to pilne wezwanie i że nie wiem kiedy wrócę. Chamsko z mojej strony, ale naprawdę ja też sobie muszę jakoś z tym poradzić.
     Przyjechałem do rezydencji koło ósmej, pojechałem jeszcze do restauracji zjeść coś na śniadanie. Wszedłem do gabinetu szefa.
-Kruk? Aż tak ci żona wciry daje, że tu jesteś?
-Centralnie chuj mnie strzela.
-Ha ha ha! – gruby, powolny śmiech… Jak u typowego bossa.
-Nie mam już siły szefie w tym domu. Jest jakieś zadanie?
-Mam idealne dla ciebie. Musisz polecieć do Nowego Jorku uruchomić nasze wpływy. Polecisz tam z trzema ludźmi. Rapid tu zostaje. Dostał inne zadanie, jego umiejętności strzeleckie tam się przydadzą bardziej niż w Nowym Jorku.
-Rozumiem. Kiedy mam lecieć?
-Dziś wieczorem.
-A tymczasem masz wolne. Lepiej wracaj do domu, bo żona zacznie na ciebie wrzeszczeć, że cie wiecznie w domu nie ma. Kup jej coś. Posprzątaj w domu. Zrób obiad. Niech ma pozytywny humor i obija się cały dzień. Uwierz, że nie ma nic lepszego od tego.
-Dziękuje szefie.
-Nie ma sprawy. No! A teraz uciekaj! Już cie tu nie widze!
-A szczegóły?
-Powiedzą ci w samolocie.
Ruszyłem z powrotem do domu. Po drodze zajechałem do supermarketu. Zrobiłem zakupy. Wróciłem. 9:30. Iza jeszcze śpi. Poczekałem aż wstanie. Siedziałem i patrzyłem na nią. Uwielbiam ten widok. Za każdym razem wydaje mi się, że każdy następny raz jest piękniejszy od poprzedniego. Ta miłość, to prawdziwy obłęd, to nie są zwykłe motylki, to jest pieprzona apokalipsa, trzęsienie ziemi. W każdym razie, to jest piękne. Przebudza się.
-No hej piękna królewno.
-Już nie śpisz?
-A no jakoś nie. Co byś chciała na śniadanie?
-Jajecznice!
-Jajecznice? Przecież nie lubisz jajecznicy.
-Ale teraz może chce się do niej przekonać.
-Dobrze. Ty dzisiaj leniuchujesz w łóżku oglądając TV.
-Dlaczego?
-Zasługujesz na trochę odpoczynku.
-Kochany jesteś! – Ruszyłem do kuchni, zrobiłem jajecznice, po 15 minutach wróciłem ze śniadaniem. Uwielbiam gdy ma ten błysk w oku.
-Radek…
-No?
-Przemyślałeś już to jak damy naszemu synkowi na imię?
-Mam kilka propozycji.
-Amerykańskie, czy Polskie?
-Nie no.. Jakby nie patrzeć, to urodzi się Amerykanin z Polskimi korzeniami. Więc chyba Amerykańskie? Co ty na to?
-Zgodzę się. To jakie masz na myśli?
-Jacob (Dżejkob) Jayden (Dżejden) A może Etan.
-Jayden… Jak imię jakiegoś super-bohatera.
-Coś w tym jest. Kto wie? Może będzie bohaterem?
-Dobrze by było jakby nie poszedł śladami tatusia.
-A może ma iść za mamusią?
-No lepsze by było to niż kryminałka.
-W sumie, to masz rację.
-Z resztą, to on sam sobie wybierze przyszłość.
-Dobra skarbie, zabieram się za sprzątanie domu.
-Jezu! Radek! Nie poznaje cie.
-Leż i oglądaj TV. – Nienawidzę sprzątać. Dlatego sprzątanie domu skończyłem koło 13. Ślamazarnie mi to szło. Zabrałem się za obiad, ale odechciało mi się wszystkiego po tym sprzątaniu i zapytałem Izy czy nie ma ochoty na Pizze. Wykrzyczała, że tak. Dziwne.. Ysz. Z tymi hormonami. Zamówiłem pizze. Dojechała koło 14. Chłopak mało oczu nie zgubił jak zobaczył jaki napiwek dostał. Przez to wszystko zapomniałem powiedzieć Izie, że wylatuję do Nowego Jorku tego wieczoru. Przy jedzeniu postanowiłem jej powiedzieć.
-A kiedy wracasz?
-Nie wiem. Pewnie góra za dwa dni. Paweł zleci akurat do domu, to ci pomoże.
-No dobra. – Po posiłku zadzwonił telefon.
-Halo?
-Kruk?
-W gnieździe.
-18:30 w rezydencji.
-Dobrze. – Nie mam pojęcia z kim lecę. Śmierdzi mi ta sprawa. Zadzwoniłem do Rapida.
-Co jest bracie?
-Lecę do Nowego Jorku w interesach.
-Tak, wiem z kim.
-To ja nie wiem! Z kim?
-Z Tomem i Chrisem.
-Chris? Jaki kurwa Chris?
-Nie znasz?
-Nie.
-To poznasz.
-Można mu ufać?
-Na pierwsze wrażenie moje, to chyba tak.
-Chyba… Stary. Jak jutro o 22 do ciebie nie zadzwonię, to zbieraj ekipę do Nowego Jorku, bo będę miał przesrane.
-Nie ufasz im?
-Ani trochę.
-Cóż. Musisz sobie poradzić. Zobaczysz, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jak zawsze.
-Zobaczymy… Zobaczymy. Na razie.
-Do zobaczenia. – Pierwszy raz to wszystko we mnie brzmiało tak niepewnie. Pytałem siebie co tam ma się dziać i czy wyjdę stamtąd cało. Jestem oparty tylko na nadziei i tym całym pozytywie jaką zawsze dają mi myśli. Czy się boje? Pewnie. Nie znam ich, a muszę im zaufać, gdzie ostatnio wielu ludzi dba o swoje interesy. Przecież nie mało swoich musieliśmy zabić z Rapidem za zdradę. Mówili mi przywyknij, ale żaden człowiek nie przywyknie do takiego świata, do takiego życia. Zawsze coś go będzie męczyć i to bo będą błędnie podjęte decyzje, zabici ludzie, albo zdrady. Przykre.
18:00. Wyruszyłem z domu do rezydencji. Morello z ochroną stał przed domem. Chris z Tomem właśnie wsiadali do samochodu. A Rapid pewnie już pojechał, bo go nie widzę.
-Tylko przypilnuj młodych. – Powiedział do mnie Morello.
-Dobrze szefie. – Wsiadłem do samochodu. Spojrzałem na zegarek i równo o 18:30 wyjechaliśmy z rezydencji na lotnisko.
-Plan jest taki, jedziemy tam ubić interes z Ruskimi.  – Pięknie kurwa. Tylko ruskich mi brakowało. Te pierdolone szuje kładą ręce na wszystkim. Nie będzie pięknie, mam złe przeczucie. – Wszystko pójdzie ładnie i spokojnie. Chodzi o alkohol. Oni nam będą przewozić mocny alkohol, a my im będziemy odpalać trochę grosza.
-Serio? To ma być takie proste?
-Tak, takie proste. – Coś mi tu śmierdzi. Kurwa. Alkohol to tylko pretekst. Jestem pewien, że Ruscy oczekują czegoś więcej.
Nowy Jork.. Piździ tu jeszcze bardziej niż w LA. Paskudny klimat. No nic. Ruszyliśmy do Hotelu. Mieliśmy się przespać i na drugi dzień wieczorem ruszyć do Ruskich. Nie działo się nic ciekawego. Trzymałem się z dala od Chrisa i Toma. Może i niepotrzebnie? Cóż. Wolę nie ryzykować. Do spotkania było już niedaleko.
-Gdzie my się w ogóle mamy z nimi spotkać? - Spytałem.
-W jakimś magazynie w porcie.
-W magazynie?! – Wykrzyczał Tom.
-Tak! W magazynie.
-Mam złe przeczucie panowie. – Powiedziałem.
-Damy radę. – Powiedział Chris. Ten skurwiel od początku jest za spokojny. On coś knuje. Zbliża się 20. Dzwonię do Rapida.
-Stary. Jadę tam. Jeśli za dwie godziny nie zadzwonię. Przyjeżdżaj z ekipą.
-Dobra.
21:00. Wchodzimy do magazynu.
-Panowie. Zostawcie broń. – Powiedział Ruski osiłek. Poczyniliśmy tak jak rozkazał. Weszliśmy. Zaprowadzili nas do szefostwa. Gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, jakiś łysy skurwiel kiwnął głową do Chrisa. Ten nagle wyciągnął broń i zaczął mierzyć do mnie i do Toma. Nagle wpadło dwóch innych typów, strasznie umięśnieni z kałachami w łapach. Uderzył Toma w głowę. Padł jak szmata. Próbowałem się bronić. Uderzyłem jednego w jabłko Adama. Zaczął się dusić. Wziąłem jego broń i zdążyłem jednym pociskiem przestrzelić kolano Chrisowi, bo jebany automat się zaciął. Teraz ja dostałem z kolby w głowę. Zasnąłem. W myślach wciąż tylko miałem to, że Rapid mnie uratuje. Ocknąłem się. Wisiałem na związanych rękach. Bolała mnie głowa. Otworzyłem oczy, ale wciąż było ciemno, mam worek na głowie. Któryś coś tam pokrzyczał po rusku, że się przebudziłem w końcu. Ściągnęli mi worek z głowy, ściągnęli z liny i zaczęli napierdalać. Jeden kopał, drugi okładał pięściami po twarzy. Zrobiło się biało, chyba zemdlałem. Potem ból tyłu głowy mnie przywrócił do żywych, wciąż byłem bity. W końcu wpadł ich szef i wrzasnął na nich. Ubrany w biały garnitur nachyla się nade mną, śmieje się i pyta:
-Porozmawiamy sobie o twoim szefie? O jego planach? -Naplułem na niego własną krwią. Strasznie się wkurwił i sprzedał mi kopa w twarz.
-Już ja cie przekonam do gadania…
-Powodzenia – Wybełkotałem.
-Powieście go, w końcu  przyjdziemy i osłabiony coś nam powie. – Pięknie kurwa, trafiłem do niewoli. Niedoszły ojciec. Nie myślałem o niczym tylko o śmierci. Czułem strach, bo mogą mi coś zrobić i mogę nigdy nie zobaczyć swojego dziecka. Cała nadzieja w Rapidzie. Ja sam stąd nie ucieknę. Za bardzo mnie poobijali... Nie wiem gdzie jestem. Nie wiem ile czasu minęło i czy już mnie szukają. Nic nie wiem. Nie słyszę mew, fal, statków. Już nie jestem w porcie. To jest pewne. Przyszli. Ściągają mnie i gdzieś ciągną. Przywiązali mnie do krzesła. Kolejne tortury. Mam już dość. Moje ciało ma dość, ale przecież nic im nie powiem. Ściągnęli mi worek z głowy.
-No więc? Panie Kruku? Zaczniemy rozmawiać, czy mamy przyjechać z tu z Pana żoną?
-Teraz na pan? Po takim traktowaniu? Możesz mi possać. – Zgasił peta na mojej klatce.
-Szefie. Żona.
-Kurwa! Baranie… Teraz to już chuj. Dawaj ją tu. – Rozmawiali. Jak tylko na nią patrzyłem przez opuchnięte oczy widziałem obrzydzenie w jej oczach. To na pewno nie coś podobnego do relacji mojej i Izy. Jakby była wiecznie niezadowolona. Podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
-Co? Niezadowolona żona? Pewnie z tak małym sprzętem i z jeszcze mniejszym mózgiem gówno potrafisz zdziałać.
-Rozgrzać pręt do czerwoności! – Zaczęli mnie nim torturować, przykładali mi go do ciała. Nie wytrzymałem bólu. Zemdlałem. Znowu mnie cucili, wróciłem. Włączył się alarm. Wreszcie. Rapid przybył z odsieczą.
-Szefie, mamy kłopoty!
-Co do kurwy? Chris tłumacz się!
-Przecież nie minęły jeszcze dwa dni! Tylko kilka godzin! Nie wiem co jest grane!
-To jak nie wiesz, to nie jesteś mi potrzebny. – Zastrzelił go. Przyciągnęli Toma. Wyglądał prawie jak ja. Jego też zabił. Teraz nadeszła kolej na mnie. Przystawił mi broń do czoła. Widziałem swój koniec. Twarz Izy. Myślałem o wszystkim co było dla mnie najlepszym. Setki obrazów, strach przed śmiercią. Nagle tak wszystko we mnie uderzyło… Strzał. To już po mnie? Otworzę oczy. Otworzyłem. To nie ja zostałem zastrzelony. Ulga. Uspokajałem oddech. Rusek leży pod moimi nogami. W zamazanym obrazie widzę Rapida i jego ludzi. Zabierają mnie. Wszystko mnie boli. Ten ból jest nie do zniesienia. Nie wytrzymuje bólu i mdleję kolejny raz.
    Przebudzam się… Słyszę odgłosy szpitala. Z bólem podnoszę powieki. Widzę Izę, Rapida, Tamarę. Widzą rozpacz na ich twarzy, boją się czegoś. Czego? Sprawdzam zarost na twarzy. Gęsty jak po trzech dniach. Tyle byłem nie przytomny?
-W końcu się obudziłeś! Przecież miałeś wrócić cały i zdrowy!
-Przepraszam Skarbie.
-Ze łzami w oczach patrzyła na mnie.
-Rapid z Tamarą się objęli i patrzyli na mnie z uśmiechem.
-Co jest ze mną?
-Jest tak, że… - Zaczął Rapid.
-Że?
-Że możesz skończyć na wózku.
-Co?!
-Ale masz 80% szans, że wszystko pójdzie zgodnie z planem podczas operacji.
-Operacji?!
-Co się ze mną kurwa stało?
-Gdy Cie nieśliśmy zaskoczyło nas kilku Rusków. Postrzelili jednego z moich ludzi. Ja Cie nie utrzymałem i zleciałeś ze schodów. Prawdopodobnie przez to doznałeś tak silnego urazu. Dobrze, że wszystko pamiętasz. Była też szansa, że mogłeś stracić pamięć.
-Dlatego wszyscy staliście tacy zmartwieni?
-Chyba mniej więcej dlatego.
-Przecież twardy ze mnie skurwysyn. Nie zostawiłbym mojego dziecka. – Iza rzuciła mi się na szyję. Widzieli we mnie zmęczenie.
-My będziemy iść. Odpoczywaj.
-Ile mam tu przesiedzieć?
-Dobre dwa tygodnie, a może trzy tygodnie.
-Ja pierdole. Iza! A gdzie Paweł?
-Przyjedzie jutro. Coś mu ponoć wypadło i dopiero jutro będzie.

-Rozumiem. – Ból. Tylko to teraz czuje i jedyne o czym marze, to o śnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz