19 marca 1996r. Śnieg wciąż się
utrzymuje. Mróz. Iza jest w piątym miesiącu ciąży. Ma straszne wahania
nastrojów, strasznie mnie to wkurwia, ale trzeba to przetrwać. Każdy facet się
z tym zmaga. Rapid wciąż mnie pociesza, jeszcze trochę i wciąż będę słyszał, że
mnie ciągle nie ma w domu i ze wszystkim musi sobie radzić sama. Kurwa. Nosi
mnie i zrobiłem się cholernie wulgarny. Pale więcej niż paliłem, nie podoba mi
się to. 7 rano. Iza jeszcze śpi. Spierdalam stąd, idę do pracy. Zostawię
kartkę, że to pilne wezwanie i że nie wiem kiedy wrócę. Chamsko z mojej strony,
ale naprawdę ja też sobie muszę jakoś z tym poradzić.
Przyjechałem do rezydencji koło ósmej, pojechałem jeszcze do restauracji
zjeść coś na śniadanie. Wszedłem do gabinetu szefa.
-Kruk? Aż tak ci żona wciry daje,
że tu jesteś?
-Centralnie chuj mnie strzela.
-Ha ha ha! – gruby, powolny śmiech…
Jak u typowego bossa.
-Nie mam już siły szefie w tym
domu. Jest jakieś zadanie?
-Mam idealne dla ciebie. Musisz
polecieć do Nowego Jorku uruchomić nasze wpływy. Polecisz tam z trzema ludźmi.
Rapid tu zostaje. Dostał inne zadanie, jego umiejętności strzeleckie tam się
przydadzą bardziej niż w Nowym Jorku.
-Rozumiem. Kiedy mam lecieć?
-Dziś wieczorem.
-A tymczasem masz wolne. Lepiej
wracaj do domu, bo żona zacznie na ciebie wrzeszczeć, że cie wiecznie w domu
nie ma. Kup jej coś. Posprzątaj w domu. Zrób obiad. Niech ma pozytywny humor i
obija się cały dzień. Uwierz, że nie ma nic lepszego od tego.
-Dziękuje szefie.
-Nie ma sprawy. No! A teraz
uciekaj! Już cie tu nie widze!
-A szczegóły?
-Powiedzą ci w samolocie.
Ruszyłem z powrotem do domu. Po
drodze zajechałem do supermarketu. Zrobiłem zakupy. Wróciłem. 9:30. Iza jeszcze
śpi. Poczekałem aż wstanie. Siedziałem i patrzyłem na nią. Uwielbiam ten widok.
Za każdym razem wydaje mi się, że każdy następny raz jest piękniejszy od
poprzedniego. Ta miłość, to prawdziwy obłęd, to nie są zwykłe motylki, to jest
pieprzona apokalipsa, trzęsienie ziemi. W każdym razie, to jest piękne.
Przebudza się.
-No hej piękna królewno.
-Już nie śpisz?
-A no jakoś nie. Co byś chciała na
śniadanie?
-Jajecznice!
-Jajecznice? Przecież nie lubisz
jajecznicy.
-Ale teraz może chce się do niej
przekonać.
-Dobrze. Ty dzisiaj leniuchujesz w
łóżku oglądając TV.
-Dlaczego?
-Zasługujesz na trochę odpoczynku.
-Kochany jesteś! – Ruszyłem do
kuchni, zrobiłem jajecznice, po 15 minutach wróciłem ze śniadaniem. Uwielbiam
gdy ma ten błysk w oku.
-Radek…
-No?
-Przemyślałeś już to jak damy
naszemu synkowi na imię?
-Mam kilka propozycji.
-Amerykańskie, czy Polskie?
-Nie no.. Jakby nie patrzeć, to
urodzi się Amerykanin z Polskimi korzeniami. Więc chyba Amerykańskie? Co ty na
to?
-Zgodzę się. To jakie masz na
myśli?
-Jacob (Dżejkob) Jayden (Dżejden) A
może Etan.
-Jayden… Jak imię jakiegoś super-bohatera.
-Coś w tym jest. Kto wie? Może
będzie bohaterem?
-Dobrze by było jakby nie poszedł
śladami tatusia.
-A może ma iść za mamusią?
-No lepsze by było to niż kryminałka.
-W sumie, to masz rację.
-Z resztą, to on sam sobie wybierze
przyszłość.
-Dobra skarbie, zabieram się za
sprzątanie domu.
-Jezu! Radek! Nie poznaje cie.
-Leż i oglądaj TV. – Nienawidzę
sprzątać. Dlatego sprzątanie domu skończyłem koło 13. Ślamazarnie mi to szło.
Zabrałem się za obiad, ale odechciało mi się wszystkiego po tym sprzątaniu i
zapytałem Izy czy nie ma ochoty na Pizze. Wykrzyczała, że tak. Dziwne.. Ysz. Z
tymi hormonami. Zamówiłem pizze. Dojechała koło 14. Chłopak mało oczu nie
zgubił jak zobaczył jaki napiwek dostał. Przez to wszystko zapomniałem
powiedzieć Izie, że wylatuję do Nowego Jorku tego wieczoru. Przy jedzeniu
postanowiłem jej powiedzieć.
-A kiedy wracasz?
-Nie wiem. Pewnie góra za dwa dni.
Paweł zleci akurat do domu, to ci pomoże.
-No dobra. – Po posiłku zadzwonił
telefon.
-Halo?
-Kruk?
-W gnieździe.
-18:30 w rezydencji.
-Dobrze. – Nie mam pojęcia z kim
lecę. Śmierdzi mi ta sprawa. Zadzwoniłem do Rapida.
-Co jest bracie?
-Lecę do Nowego Jorku w interesach.
-Tak, wiem z kim.
-To ja nie wiem! Z kim?
-Z Tomem i Chrisem.
-Chris? Jaki kurwa Chris?
-Nie znasz?
-Nie.
-To poznasz.
-Można mu ufać?
-Na pierwsze wrażenie moje, to
chyba tak.
-Chyba… Stary. Jak jutro o 22 do
ciebie nie zadzwonię, to zbieraj ekipę do Nowego Jorku, bo będę miał przesrane.
-Nie ufasz im?
-Ani trochę.
-Cóż. Musisz sobie poradzić.
Zobaczysz, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jak zawsze.
-Zobaczymy… Zobaczymy. Na razie.
-Do zobaczenia. – Pierwszy raz to
wszystko we mnie brzmiało tak niepewnie. Pytałem siebie co tam ma się dziać i
czy wyjdę stamtąd cało. Jestem oparty tylko na nadziei i tym całym pozytywie
jaką zawsze dają mi myśli. Czy się boje? Pewnie. Nie znam ich, a muszę im zaufać,
gdzie ostatnio wielu ludzi dba o swoje interesy. Przecież nie mało swoich
musieliśmy zabić z Rapidem za zdradę. Mówili mi przywyknij, ale żaden człowiek
nie przywyknie do takiego świata, do takiego życia. Zawsze coś go będzie męczyć
i to bo będą błędnie podjęte decyzje, zabici ludzie, albo zdrady. Przykre.
18:00. Wyruszyłem z domu do
rezydencji. Morello z ochroną stał przed domem. Chris z Tomem właśnie wsiadali
do samochodu. A Rapid pewnie już pojechał, bo go nie widzę.
-Tylko przypilnuj młodych. –
Powiedział do mnie Morello.
-Dobrze szefie. – Wsiadłem do
samochodu. Spojrzałem na zegarek i równo o 18:30 wyjechaliśmy z rezydencji na
lotnisko.
-Plan jest taki, jedziemy tam ubić
interes z Ruskimi. – Pięknie kurwa.
Tylko ruskich mi brakowało. Te pierdolone szuje kładą ręce na wszystkim. Nie będzie
pięknie, mam złe przeczucie. – Wszystko pójdzie ładnie i spokojnie. Chodzi o
alkohol. Oni nam będą przewozić mocny alkohol, a my im będziemy odpalać trochę
grosza.
-Serio? To ma być takie proste?
-Tak, takie proste. – Coś mi tu
śmierdzi. Kurwa. Alkohol to tylko pretekst. Jestem pewien, że Ruscy oczekują
czegoś więcej.
Nowy Jork.. Piździ tu jeszcze
bardziej niż w LA. Paskudny klimat. No nic. Ruszyliśmy do Hotelu. Mieliśmy się
przespać i na drugi dzień wieczorem ruszyć do Ruskich. Nie działo się nic ciekawego.
Trzymałem się z dala od Chrisa i Toma. Może i niepotrzebnie? Cóż. Wolę nie
ryzykować. Do spotkania było już niedaleko.
-Gdzie my się w ogóle mamy z nimi
spotkać? - Spytałem.
-W jakimś magazynie w porcie.
-W magazynie?! – Wykrzyczał Tom.
-Tak! W magazynie.
-Mam złe przeczucie panowie. –
Powiedziałem.
-Damy radę. – Powiedział Chris. Ten
skurwiel od początku jest za spokojny. On coś knuje. Zbliża się 20. Dzwonię do
Rapida.
-Stary. Jadę tam. Jeśli za dwie
godziny nie zadzwonię. Przyjeżdżaj z ekipą.
-Dobra.
21:00. Wchodzimy do magazynu.
-Panowie. Zostawcie broń. –
Powiedział Ruski osiłek. Poczyniliśmy tak jak rozkazał. Weszliśmy. Zaprowadzili
nas do szefostwa. Gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, jakiś łysy skurwiel
kiwnął głową do Chrisa. Ten nagle wyciągnął broń i zaczął mierzyć do mnie i do
Toma. Nagle wpadło dwóch innych typów, strasznie umięśnieni z kałachami w
łapach. Uderzył Toma w głowę. Padł jak szmata. Próbowałem się bronić. Uderzyłem
jednego w jabłko Adama. Zaczął się dusić. Wziąłem jego broń i zdążyłem jednym
pociskiem przestrzelić kolano Chrisowi, bo jebany automat się zaciął. Teraz ja
dostałem z kolby w głowę. Zasnąłem. W myślach wciąż tylko miałem to, że Rapid
mnie uratuje. Ocknąłem się. Wisiałem na związanych rękach. Bolała mnie głowa. Otworzyłem
oczy, ale wciąż było ciemno, mam worek na głowie. Któryś coś tam pokrzyczał po
rusku, że się przebudziłem w końcu. Ściągnęli mi worek z głowy, ściągnęli z
liny i zaczęli napierdalać. Jeden kopał, drugi okładał pięściami po twarzy.
Zrobiło się biało, chyba zemdlałem. Potem ból tyłu głowy mnie przywrócił do
żywych, wciąż byłem bity. W końcu wpadł ich szef i wrzasnął na nich. Ubrany w
biały garnitur nachyla się nade mną, śmieje się i pyta:
-Porozmawiamy sobie o twoim szefie?
O jego planach? -Naplułem na niego własną krwią. Strasznie się wkurwił i
sprzedał mi kopa w twarz.
-Już ja cie przekonam do gadania…
-Powodzenia – Wybełkotałem.
-Powieście go, w końcu przyjdziemy i osłabiony coś nam powie. –
Pięknie kurwa, trafiłem do niewoli. Niedoszły ojciec. Nie myślałem o niczym
tylko o śmierci. Czułem strach, bo mogą mi coś zrobić i mogę nigdy nie zobaczyć
swojego dziecka. Cała nadzieja w Rapidzie. Ja sam stąd nie ucieknę. Za bardzo
mnie poobijali... Nie wiem gdzie jestem. Nie wiem ile czasu minęło i czy już
mnie szukają. Nic nie wiem. Nie słyszę mew, fal, statków. Już nie jestem w
porcie. To jest pewne. Przyszli. Ściągają mnie i gdzieś ciągną. Przywiązali
mnie do krzesła. Kolejne tortury. Mam już dość. Moje ciało ma dość, ale
przecież nic im nie powiem. Ściągnęli mi worek z głowy.
-No więc? Panie Kruku? Zaczniemy
rozmawiać, czy mamy przyjechać z tu z Pana żoną?
-Teraz na pan? Po takim
traktowaniu? Możesz mi possać. – Zgasił peta na mojej klatce.
-Szefie. Żona.
-Kurwa! Baranie… Teraz to już chuj.
Dawaj ją tu. – Rozmawiali. Jak tylko na nią patrzyłem przez opuchnięte oczy
widziałem obrzydzenie w jej oczach. To na pewno nie coś podobnego do relacji
mojej i Izy. Jakby była wiecznie niezadowolona. Podszedł do mnie i spojrzał mi
w oczy.
-Co? Niezadowolona żona? Pewnie z
tak małym sprzętem i z jeszcze mniejszym mózgiem gówno potrafisz zdziałać.
-Rozgrzać pręt do czerwoności! –
Zaczęli mnie nim torturować, przykładali mi go do ciała. Nie wytrzymałem bólu.
Zemdlałem. Znowu mnie cucili, wróciłem. Włączył się alarm. Wreszcie. Rapid
przybył z odsieczą.
-Szefie, mamy kłopoty!
-Co do kurwy? Chris tłumacz się!
-Przecież nie minęły jeszcze dwa
dni! Tylko kilka godzin! Nie wiem co jest grane!
-To jak nie wiesz, to nie jesteś mi
potrzebny. – Zastrzelił go. Przyciągnęli Toma. Wyglądał prawie jak ja. Jego też
zabił. Teraz nadeszła kolej na mnie. Przystawił mi broń do czoła. Widziałem
swój koniec. Twarz Izy. Myślałem o wszystkim co było dla mnie najlepszym. Setki
obrazów, strach przed śmiercią. Nagle tak wszystko we mnie uderzyło… Strzał. To
już po mnie? Otworzę oczy. Otworzyłem. To nie ja zostałem zastrzelony. Ulga.
Uspokajałem oddech. Rusek leży pod moimi nogami. W zamazanym obrazie widzę
Rapida i jego ludzi. Zabierają mnie. Wszystko mnie boli. Ten ból jest nie do
zniesienia. Nie wytrzymuje bólu i mdleję kolejny raz.
Przebudzam się… Słyszę odgłosy szpitala. Z bólem podnoszę powieki. Widzę
Izę, Rapida, Tamarę. Widzą rozpacz na ich twarzy, boją się czegoś. Czego?
Sprawdzam zarost na twarzy. Gęsty jak po trzech dniach. Tyle byłem nie
przytomny?
-W końcu się obudziłeś! Przecież
miałeś wrócić cały i zdrowy!
-Przepraszam Skarbie.
-Ze łzami w oczach patrzyła na
mnie.
-Rapid z Tamarą się objęli i
patrzyli na mnie z uśmiechem.
-Co jest ze mną?
-Jest tak, że… - Zaczął Rapid.
-Że?
-Że możesz skończyć na wózku.
-Co?!
-Ale masz 80% szans, że wszystko
pójdzie zgodnie z planem podczas operacji.
-Operacji?!
-Co się ze mną kurwa stało?
-Gdy Cie nieśliśmy zaskoczyło nas
kilku Rusków. Postrzelili jednego z moich ludzi. Ja Cie nie utrzymałem i zleciałeś
ze schodów. Prawdopodobnie przez to doznałeś tak silnego urazu. Dobrze, że
wszystko pamiętasz. Była też szansa, że mogłeś stracić pamięć.
-Dlatego wszyscy staliście tacy
zmartwieni?
-Chyba mniej więcej dlatego.
-Przecież twardy ze mnie skurwysyn.
Nie zostawiłbym mojego dziecka. – Iza rzuciła mi się na szyję. Widzieli we mnie
zmęczenie.
-My będziemy iść. Odpoczywaj.
-Ile mam tu przesiedzieć?
-Dobre dwa tygodnie, a może trzy
tygodnie.
-Ja pierdole. Iza! A gdzie Paweł?
-Przyjedzie jutro. Coś mu ponoć wypadło
i dopiero jutro będzie.
-Rozumiem. – Ból. Tylko to teraz
czuje i jedyne o czym marze, to o śnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz