wtorek, 8 października 2013

Rozdział XXIV

     Bagdad. Irak. Wysiadam z wojskowego helikoptera wraz z agentem CIA - Ronem Jacksonem. Powiedzieli, że pojedziemy do pałacu w konwoju.
-Co… Perełki z CIA tak? – Odezwał się kapral prowadzący Hummera. Spojrzałem na niego krzywym okiem. – Dobra. Ty nie. Ale od tamtego biurokracją kurwi na kilometr. Co on tu w ogóle robi?
-Mamy zadanie.
-Ściśle tajne, ta, ta… Wiem. Z resztą chuj mnie to. Jak się nazywasz?
-Kruk. Tyle Ci wystarczy.
-Jackson.
-Co? Mówiłeś coś jeszcze? Bo jakieś coś mnie zagłuszyło – Drażnił się z Ronem kapral.
-A ty jak się nazywasz? Kapralu. – zapytałem go.
-David Bruski. Zaraz. Kruk. Ten Kruk z LA?
-Jesteś z oddziału Kittena?
-Ta.
-Pewnie Paweł już wam trąbił o mnie.
-Nie. Ale to ja mu dziarę robiłem na plecach.
-Ty?
-Ma się talent, nie? – Przez dłuższy czas zapanowało milczenie.
-Tylko spójrz na ten napis na ciężarówce.
-„Nie wjeżdżaj na mnie” i co?
-To jest diabelsko wkurwiające i żenujące.
-Fakt.
-A wiesz co jest jeszcze bardziej żenujące?
-Nie… Ale pewnie mi powiesz.
-A powiem, bo to kurwa musi być powiedziane. Za ten wóz musiałem dopłacił 800 dolców, pomalować go. Silnik też co chwilę się pierdoli. Części przysyłają tyle, że ledwie starcza na trzy konwoje. No po prostu chuj strzela w tym wojsku. Jeszcze też mamy pokurwionych sierżantów, ale ja nic nie mówiłem. Sami to zobaczycie.
-Ooo! Nareszcie zaistniałem dla ciebie kapralu – wtrącił Ron.
-Tak? Cóż. Wyglądasz na wielką cipę, ale nie będę oceniał cip po zapachu.
-Pierdol się. – zacząłem się śmiać. W takiej atmosferze już dojeżdżaliśmy do pałacu. Jeden z drugim wciąż się cisnął. Dojechaliśmy.
-Chodźcie za mną. Nasz oddział już czeka z ojcem chrzestnym.
-Ojcem chrzestnym?
-No. Tak nazywamy generała.
-Rozumiem. – Weszliśmy do pomieszczenia, w którym mieliśmy ogłosić z generałem plan działania.
-Słuchajcie panowie. – powiedział generał. Tylko w chuj mnie dziwiło to, że mówi szeptem. Po następnych słowach zorientowałem się, że on ma taki głos. Pewnie miał raka gardła, czy coś. – Nasi goście dostali zadanie z góry, żeby ująć dziś pięciu ważnych członków od Al-Kaidy. Operacja wciąż była przekładana z tego względu, że agent Jackson, pomagał panu Krukowi na zdobycie kontaktu i zaufania tych oto ludzi. Dziś w nocy o 2:30 odbędzie się fikcyjna wymiana broni. Waszym zadaniem panowie będzie osłona naszych gości. Mają wrócić do swoich domów cali i zdrowi. Zrozumiano?
-Tak panie generale! – odpowiedzieli chórem żołnierze.
-Jakieś pytania?
-Tak panie generale. Gdzie ma dojść do spotkania?
-W górach.
-Dostaniemy snajperów? – Wtrącił Joker.
-Tak. Jednego. – milczenie. – Wszystko?
-Tak.
-To zalecam wam panowie zdrzemnąć się przed wylotem. A, proszę się nie martwić. Polecicie z samochodem w helikopterze. Łatwiej wam będzie dojechać.
-Tak jest. – Zasalutował i odszedł. My poszliśmy do samochodu i znów mieliśmy jechać w konwoju. Tym razem do bazy. Droga nie była długa, przegadana w całości. Każdy z nich trąbił o tym jakby to nie było im teraz w kraju i czego to by nie zjadł. No, o panienkach też musieli gadać. Bez tego to by się nie obeszło. Gdy dojechaliśmy i wyładowaliśmy się z samochodu, Paweł wziął mnie na chwile żeby pogadać co tam u mnie w domu.
-Jak Jay i Anabell?
-Mała już chodzi i mówi. A Jay wciąż się nią opiekuje. Niedługo pójdzie do pierwszej klasy.
-Jak ten czas leci… A co tam u Izy? Natalii? I że tak powiem Rapidów? – Zacząłem się śmiać, że nawet nie wie jak mają na nazwisko.
-U państwa Rapidów dobrze. U Izy też. Zajmuje się dziećmi. Mam nadzieję, że da sobie radę z nimi.
-Oj da… Znasz Izę najlepiej i jeszcze w nią wątpisz? Stary. Ta kobieta jak jest przy dzieciach, to nawet największe zło będzie dobrem, więc nie ma szans, żeby twoje dzieciaki rozrabiały.
-Masz rację.
-No. A co tam…
-U twojej panny?
-No – odpowiedział z uśmiechem i patrzył na mnie z zaciekawionym wzrokiem, ale nie miałem dla niego dobrych informacji.
-Cóż… Każą jej tu przylecieć…
-Co?! Tu?!
-Tak do Iraku.
-Kurwa. To wcale nie jest dobrze.
-Mówiła, że dobrze zarobi, więc o tyle się cieszyła.
-Chuj z pieniędzmi. Ważniejsze jej zdrowie.. Życie.
-Będzie dobrze stary. A teraz choć. Muszę odespać trochę, bo jak się zaraz nie zdrzemnę, to w nocy będę trupem stary.
-Tak, tak. Pewnie. Chodź do namiotu. – Wszyscy poszli spać.
     Godzina 1:15 startujemy z lotniska helikopterem. W ciągu 45 minut mieliśmy być u celu. 2:03 wysiadamy z helikoptera w miejscu spotkania. Jesteśmy okryci wzgórzami. My natomiast jesteśmy w dolinie. Chłopaki pobiegli się ukryć. My czekaliśmy z samochodem i pustymi skrzyniami na to, aż przyjadą nasze cele. 2:34 nadjeżdżają. Cztery samochody i od chuja ludzi. Po sześciu w każdym. Jest ich prawie trzy razy więcej, ale to my mamy snajpera. Najpierw jeden z nich powiedział coś po kurdyjsku. Myślałem, że będziemy w dupie, ale Ron coś odpowiedział. W końcu jeden z Irakijczyków machnął do drugiego. Ten znowuż owinięty chustą podchodzi do nas i odzywa się w angielskim języku.
-Macie to po co tu przyjechaliśmy.
-Tak, a wy?
-Podniósł rękę i podbiegło dwóch ludzi z walizkami. Cztery walizki do pełna zapełnione dolarami. Sprawdziliśmy czy nie są podróbkami.

-Sierżancie. Z samochodu wychodzi niezidentyfikowana osoba. Ma głowię owiniętą chustą.
-Ilu dokładnie widzisz celów?
-Z dwudziestu czterech  ludzi. Sześciu przy każdym samochodzie. Zaparkowane jeden za drugim.
-Dobra panowie. Plan jest taki. Jak tylko Kruk da znak snajperowi wchodzimy do akcji. Jack weźmie kolesia w chuście, a my samochody. Ja z Jokerem walimy w tych na końcu, reszta w tych od początku. Na trzy w tym samym czasie mamy otworzyć ogień. Zrozumiano?
-Tak sierżancie.

Zamknąłem walizki i pokiwałem do Jacksona a on pokiwał do mnie. W tym samym czasie facet ściąga zakrycie głowy, a my tylko czekamy, aż chłopaki zaczną strzelać. Zacząłem się denerwować czemu to się jeszcze nie dzieje. Prowadzę, gościa do skrzyni.

-Sierżancie. Wszystkie cele zidentyfikowane. Kruk prowadzi główny cel do skrzyń. Ma blond włosy.
-Zmień cel! Zmień cel! Powtarzam! Zmień cel. Kruk da radę.
-Cel w trzecim samochodzie! Powtarzam. Cel w trzecim samochodzie!
-Słyszeliście panowie. Raz. Dwa. Trzy!

Kurwa dlaczego wciąż nie strzelają? Zaraz. Nasz główny cel nie miał blond włosów! To nie on miał dokonać transakcji. To podpucha. Kurwa! Gdzie jest główny cel?! Kurwa. Muszę coś wymyślić. Ogłuszę go. Stoi za naszym samochodem. Schyla się do bagażnika. Wtedy poczułem okazję i przyjebałem mu drzwiami w głowę. Nie padł za pierwszym razem, więc powtórzyłem czynność. W tym samym momencie padł strzał. Zaczęło się napierdalanie. Wyciągnąłem swoją broń. Zanim się wychyliłem, praktycznie było już po akcji. Ściągnąłem dwóch ostatnich.

-Sierżancie! 3 cele zlikwidowane, ale samochód spierdala!
-Joker, Gówniany! Do samochodu! Goncie go!
-Najpierw pozbądźmy się wrogów! – krótka wymiana ognia, samochód już daleko.
-CZYSTO! Do samochodu!
-Gówniany! Za kółko! Joker! Pinokio! Na pakę! Gazu! – wrzeszczał sierżant.

Gdy zorientowałem się, że ściągnąłem dwóch ostatnich, jeden z samochodów już był daleko. Pomyślałem sobie, że jesteśmy w dupie, ale wtedy chłopaki szybko się zebrali i ruszyli w pościg.
-Sierżancie. Co tak długo? – Zapytał Ron.
-Nie byliśmy pewni czy wszystkie cele są na miejscu. A co? Nasrał pan w gacie?
-Prawie.
-Długo za biurkiem?
-W sumie to nie. – Po 10 min zobaczyliśmy wracający samochód.
-Gówniarze dwa do dowódcy Gówniarzy. Odbiór.
-Tu dowódca Gówniarzy. Co jest panowie? Odbiór.
-Zadanie wykonane.
-Przyjąłem. Już wysyłam po was helikopter.
-Tylko gazem! Pinokio jest ranny. Powtarzam. Jeden z naszych oberwał!
-Zrozumiałem. Bez odbioru. – Sierżant i Gówniany pilnował głównego celu. Bruski przybiegł i zajął się Pinokiem.
-Wyjdziesz z tego stary! Słyszysz!
-Słyszę. Nie drzyj się kurwa, bo mi bębenki pękną.
-Jak się czujesz?
-A jak mam się czuć? Koleś prawie mi odstrzelił jaja! Jak ty byś się czuł?
-Chujowo! – zaczął się wrednie śmiać.
-Wszędzie skurwysyny – powiedział Pinokio.
        Padły strzały. Ludzie Al-Kaidy zaczęli zbiegać ze wzgórz.
-Kurwa! Kryć się! Kryć się! Za tamte skały! Gówniany bierz go. Joker, Nowy weźcie osłaniajcie Bruskiego z Pinokiem. Spierdalamy stąd!
-Z przyjemnością! – Biegaliśmy wśród strzałów. Siedzieliśmy pod kurewsko silnym ostrzałem.
-Gówniarze dwa, do dowódcy gówniarzy! Odbiór! – cisza. Dłuższa wymiana ognia. Bruski opatruje Pinokia. Po pięciu minutach wrócił do strzelania. – GÓWNIARZE DWA, DO DOWÓDCY GÓWNIARZY! ODBIÓR! – wciąż strzały i nowi ludzie wciąż zbiegają. – GÓWNIARZE DWA, DO DOWÓDCY GÓWNIARZY! ODBIÓR!
-Nie pierdol, że zostaliśmy tu sami! – powiedział Ron
-No kurwa raczej! – Odpowiedział mu Gówniany.
-Ja pierdole! Zaraz mi się skończy amunicja! – Krzyczy Joker.
-Spierdalajmy stąd! Granaty dymne i do samochodów! – Powiedział Bruski.
-Zaraz! Kuleczka wołaj jeszcze raz!
-GÓWNIARZE DWA, DO DOÓWDCY GÓWNIARZY! ODBIÓR DO KURWY NĘDZY!
-Tu dowódca gówniarzy. Odbiór.
-Jesteśmy pod ostrzałem!  Odbiór!
-Powtórz. Nie zrozumiałem. Odbiór.
-JESTEŚMY POD OSTRZAŁEM!
-Zrozumiałem
-PROSIMY O POZWOLENIE DO UCIECZKI! NIE UTRZYMAMY SIĘ TU DWIE MINUTY DŁUŻEJ!
-Odmawiam.
-Że co kurwa?! Chcą żebyśmy kurwa poumierali?! – Powiedział Joker.
-Najwidoczniej powiedział Pinokio.
-MAMY TU KURWA UMIERAĆ?! Odbiór!
-Wytrzymajcie jeszcze 10 min.
-NIE MAMY KURWA DZIESIĘCIU MINUT!
-Za dziesięć minut będzie wsparcie. Bez odbioru.
-Ja pierdole!
-Panowie granaty dymne! I do samochodów!
-A co z Pinokiem?
-O mnie się nie martw! Będę mógł nawet za wami biec!
-JAZDA, JAZDA! – wrzeszczy sierżant.  – wybuchło sporo dymu i biegniemy do samochodów. Ładujemy się i spierdalamy stamtąd. Wyjeżdżamy już z doliny i wjeżdżamy na płaski teren.
-BlackBird zero-osiem! Tu Gówniarze Dwa. Poruszamy się w białych terenówkach. Musieliśmy uciekać. Odbiór.
-Tak, widzimy was. Podchodzimy do lądowania. Odbiór.
-Szybko nie mamy czasu! Bez odbioru. – Wysiedliśmy z samochodu i wylądował helikopter. Wbiegliśmy do niego z naszym celem i zaczęliśmy wracać do bazy. Wkurwieni wszyscy na Maksa.
-Zginęlibyśmy tam do kurwy nędzy! – Wrzeszczy Bruski.
-No co ty jebiesz człowieku! – Walnął Joker.
-Spokój panowie. Dolecimy to pójdę do sztabu i opierdole co to miało znaczyć. – I zrobił tak jak powiedział.

-Pułkowniku!
-Tak sierżancie?
-Co to miało być?!
-Ale co?
-Wołaliśmy o kontakt przez 15 minut. A następnie powiedzieliście, że mamy zostać na przegranych miejscach. Mieliśmy tam zginąć?!
-Jakoś się wam udało stamtąd ujść z życiem.
-Bo nie zastosowałem się do rozkazu!
-Że co?!
-Nie mieliśmy szans. Dokonaliśmy odwrotu samochodami którymi przyjechali ludzie Al-Kaidy!
-Twoi ludzie wraz z panem sierżancie zostajecie zawieszeni w działaniach. Jeszcze sierżancie poniesiecie konsekwencje za niewykonanie rozkazu. Coś jeszcze?
-Nie pułkowniku.

Wrócił do nas Kitten.
-I co? – pyta Joker.
-Jesteśmy zawieszeni. – odpowiedział mu sierżant
-Że co kurwa?! Mieliśmy tam umierać tak?! – Zapytał Pinokio.
-Na to wychodzi.
-Kurwa! – Wrzeszczy Bruski
-Coś jeszcze powiedzieli? – Zapytał Nowy
-Tsa. Prawdopodobnie poniosę jakąś karę i pójdę na rozprawę.
-PIERDOLENIE! – wrzasnął agent CIA – Zajmę się tym sierżancie.
-Dzięki Ron.
-Agencie!
-Tak?

-Wcale nie jest pan taką pizdą, jaką od pana wiało w samochodzie. – Powiedział Bruski. Agent się tylko uśmiechnął i wyszedł z namiotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz