wtorek, 8 października 2013

Rozdział XXV

    17 lipca 2004r. 3 urodziny Lailii. Jay ma już 8 lat, jak tak patrzę na młodego, to widzę siebie. Zaraz przypominają mi się czasy jak byłem w jego wieku. Działania w Iraku zakończyłem w lutym tego roku, zrobiło się dużo szumu wokół mojej osoby i musiałem już zerwać wszelkie kontakty z CIA, bo zagrażało to moim interesom. Wznowiłem swoją działalność, otworzyłem kilka nowych sieci handlowych, takie jak na przykład salony ze sportowymi samochodami, kieruje też kilkoma stacjami benzynowymi, na których jest całkiem niezły obrót kokainy. Pieniądze się kleją, a moja ksywka jest już znana za granicą. Jedyne o co się teraz martwię, to o bezpieczeństwo mojej rodziny, dlatego jeśli chodzi o moją ochronę, ufam Pawłowi. Przeszedł już na wcześniejszą emeryturę, załatwiłem mu papierek, że z jego głową już nie jest w porządku i nie może służyć w wojsku, dlatego teraz szuka ludzi z potencjałem, którzy będą osłaniali moją skórę w każdej sekundzie mojego życia.
    Na urodziny Lailii przybyło dużo gości, a Iza zadbała o wystrój ogrodu, przyleciała również ciocia z babcią prosto z Polski. To pierwszy kontakt babci z afro amerykanami:
-Radeczku, wnusiu kochany… – Zwraca się do mnie babcia ze słowami wypełnionymi miłością.
-Tak babciu? – Odpowiadam jej z dość dużym zainteresowaniem.
-Wytłumacz mi jedno, dlaczego panoszy się tu tyle czarnuchów? W Polsce takiego zobaczyć to jakiś cud, z resztą jak takiego się widzi, to zaraz wrzeszczą, że to diabły wcielone, a ja znowuż widzę, że z jedną rodzinką to macie się w najlepsze. – zaintrygowana babcia patrzy mi w oczy i oczekuje szczerej odpowiedzi.
-Babciu! To też są ludzie, normalni, tacy jak my. Ich rasa ma nawet większe doświadczenie życiowe niż my. Ten wieczny rasizm, tak to okropna rzecz i wiem jak to w Polsce wygląda, ale uwierz babciu, że to wspaniali ludzie i nie ma się co ich bać. Idź, pogadaj z nimi. Spójrz, ciocia już się z nimi dogaduje. – wskazałem babci palcem Tamarę i Rapida rozbawionych po dowcipach mojej cioci. Z pewnością rozmawiali o moim dzieciństwie. Razem z Pawłem pilnowaliśmy grilla i piliśmy piwo, rozmyślając o naszej przyszłości. Naszą rozmowę przerywa Jayden.
-Tato… - mówi niewinnym głosikiem. Zazwyczaj tak mówi jak coś przeskrobie, albo coś by chciał.
-Co jest synu? – pytam z zaciekawieniem.
-No bo niedługo wyjdzie nowa płyta Eminema i zacznie się trasa koncertowa i czy byłaby taka możliwość żebyśmy pojechali na jego koncert i czy mógłbym sobie kupić jego nową płytę?
-A nie jesteś czasami za młody na Eminema? – Na to wtrąca się Paweł.
-Za młody? Jeśli Rap trafia do człowieka, to nie ma mowy, żeby był na niego za młody. Jeśli mu się podoba i słucha tej muzyki z rozsądkiem to czemu nie, a z tego co wiem Jay jego twórczość traktuje go jako dzieło sztuki.
-Dlaczego ty wiesz więcej o moim synu,  niż ja sam? – pytam żartobliwie.
-Pewnie dlatego, że jesteś jego ojcem, a ja jestem jego kumplem. – Patrzy Jay na nas z dwóch z maślanymi oczami licząc na to, że się zgodzę.
-Dobra. Pojedziemy na koncert i kupię ci płytę. Cieszysz się?
-Hura! Tak, dziękuję tato! – Rzucił mi się na szyję. Przyjęcie miało się w najlepsze, tymczasem jeden z moich ochroniarzy mówi, że kilku Chinoli przyjechało do mnie z propozycją nie do odrzucenia. Kazałem się uzbroić moim chłopakom w pistolety z tłumikami w razie, gdyby to była ostateczność.
-Przyprowadź ich do mojego gabinetu, będę na nich tam czekał.
-Dobrze szefie – przytaknął ochroniarz.
-Paweł, chodź, ktoś musi siać postrach.
-Ale dobrze wiesz, że to ich całe kung-fu jest zbyt popierdolone jak dla mnie.
-Haha, wiem, ale chyba dlatego nosisz broń przy sobie, prawda?
-Prawda. – Ruszyliśmy do mojego gabinetu i czekałem aż zjawią się te dwa żółte cing ciang ciongi. Byli niscy. Długie czarne włosy, niemalże identyczni. Co za zjebany naród.
-Cóż was do mnie sprowadza? – Zapytałem. – Może jakieś smakołyki byście sobie zażyczyli, a może jakiegoś mocniejszego drinka? – dodałem.
-Nie, dziękujemy panie Kruku. Ja nazywam się Sun Ma, a to Kong Lu. Jesteśmy członkami triady z Hongkongu i mamy dla pana propozycję.
-Jaką? – Chciałem słuchać co mają mi do zaoferowania.
-Otóż nasza Głowa Smoka, Wujek Poo, chce dobić takiego układu. Będziecie do nas wysyłać statkami sportowe samochody pełne kokainy, a my będziemy przesyłać na wasze konto grube miliony i zadbamy o to, by zapoznać was z naszymi przyjaciółmi, którzy mają bardzo ciekawy plan na daleką przyszłość, ale o tym opowie już sam Wujek Poo, jeśli oczywiście się zgodzisz. – Spojrzałem na Pawła, bo propozycja mi się podobała, ale bałem się im zaufać. Chińczycy zawsze byli przebiegli, a Morello mówił, żebym z nimi nie zadzierał, dlatego postanowiłem pójść z nimi na taki układ.
-Zgoda. – Sun Ma się uśmiechnął.
-Proszę poczekać, przyniesiemy zaliczkę. – po 15 minutach przynieśli 4 teczki wypchane dolarami. Było w nich 20 mln. A to dopiero ¼ tego co mieliśmy dostać. Nie wiem do czego potrzebne im były sportowe samochody wypchane po brzegi kokainą, ale gówno mnie to obchodziło. Ważne żeby zyskać trochę sławy na globie. Policja w USA nie była dla mnie zagrożeniem, ale za granicą musiałem być czujny, bo mogli by mnie dopaść. W jednej z teczek również była lista, na której było napisane jakich modeli potrzebują i ile w pierwszej dostawie, najlepiej w czarnych kolorach. Omówiłem sprawę z Pawłem i jutrzejszego dnia mieliśmy zająć się wysłaniem towaru do Hongkongu. Tymczasem wróciliśmy na przyjęcie.
     O godzinie 21 większość gości już pojechała do domu. Została tylko Tamara z Rapidem i ciocia z babcią, która najwidoczniej jest bardzo zafascynowana afro amerykańską rodziną. Mała Laila padała z nóg, więc poszedłem ją utulić do snu i poczytałem jej ulubioną książkę na dobranoc. Po wieczornej toalecie położyłem się do łóżka i pocałowałem Izę na dobranoc.
-Kto przyszedł dzisiaj?
-A wyobraź sobie, że chińczycy…
-Chińczycy? – zapytała z ogromnym ździwieniem.
-No!
-A czego oni tu chcieli?
-Głupie pytanie. Zawrzeć umowę, na której się wzbogacimy.
-Zamiast ciągle tak myśleć o pieniądzach, zacznij na siebie uważać, kolejnego zamachu na twoje zdrowie nie ścierpie. Rozumiesz?
-Rozumiesz kochanie. Nic się nie martw.

(Hongkong. Kilka godzin po zawarciu umowy. Siedziba triady.)

-Załatwiliście to o co was prosiłem? – Pyta postarzały wujek Poo. 60 latek, łysiejący o siwych włosach w czerwonym szlafroku, oglądający telewizję.
-Tak Wujku. Kruk połknął haczyk. Niedługo wszystko powinno pójść zgodnie z planem.
-Chan da wam wypłatę. Zmykajcie do domów, szykujcie siły, bo niedługo trzeba będzie pilnować interesów na dwóch kontynentach. – dodał staruszek.

-Do zobaczenia Wujku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz