piątek, 4 października 2013

Rozdział XX

      24 grudnia 2000r. Wigilia. Zawieszenie broni, radość, spokój, miłość. Dobrze, że chociaż na święta mamy spokój, nie ma żadnego stresu. Lecz od kilku lat wydaję się, że już nikogo nie obowiązują zasady w tym biznesie. Większość głów nie stosuje się do regulaminu, za tym idą ofiary, nowe nielegalne dochody pieniędzy… Tylko Morello trzyma się honoru. Jest już zmęczony tym wszystkim. Mówił, że za rok ustąpi mi miejsca, nie wiedziałem czy czuć zaszczyt, czy może powinienem czuć strach…  Morello urządził przyjęcie. Zaprosił wszystkich. Wrogów, przyjaciół. Iza stawiała opory. Wciąż wrzeszczała na mnie, gdy tylko wspominałem o przyjęciu.
-Za nic nie pójdę na to przyjęcie! Mam iść i patrzeć na tych wszystkich drani, którzy chcieli cie zabić?!
-Dobrze wiesz, że to tylko interesy…
-Interesy?! A jak porwą i zabiją naszego syna, to, to też będą dla ciebie interesy?! Zastanów się do cholery!
-Iza.
-Nic nie mów! – przerwała mi i trzasnęła drzwiami od sypialni. Ma rację. Zbyt obojętnie podchodzę do tego, że mogłem stracić życie. Do czego to doszło, żebym słuchał szlochania mojej kobiety? Zżerało mnie to. Postanowiłem wejść do sypialni. Otworzyłem drzwi.
-Wypierdalaj! – rzuciła książką w moją stronę. Na szczęście zrobiłem unik w odpowiednim momencie. Inaczej nie miałbym oka. Następnie leciały poduszki, a z każdą z nich to samo słowo z jej ust. Mimo wszystko zbliżyłem się do niej. Mocno przytuliłem. I wyszeptałem, że ma rację. Nagle cały chaos ustał. Jej płacz? Jakby nigdy go nie było. Pocałowała mnie w czoło – W końcu zmądrzałeś!
- Kiedyś musiałem.
-Przepraszam, że rzuciłam w ciebie książką. Mogło się to źle skończyć. Nie przemyślałam tego.
-Nie ma sprawy. Rozumiem twoją złość.
-Mamo? Tato? Przestaliście? – Wszedł mój mały twardziel. Ze łzami w oczach, ale każdy twardziel kiedyś wydusi z siebie łzy. Prędzej, czy później.
-Tak synku, przepraszamy cie za to. Nie chcieliśmy cie niepokoić.
-Nie krzyczcie więcej na siebie. Dobra?
-Dobra. - Wziąłem małego na ręce, szybkim ruchem położyłem go na łóżku i zacząłem łaskotać. – Co powiesz na gorącą czekoladę Jay?
-Powiem jej tak!
-Tak jej powiesz?
-Tak
-A mama też chce? – Zapytałem.
-Mama to wam ją zrobi, bo tatuś pewnie coś nabroi albo nabrudzi w kuchni.
-Jestem za. – I tak rodzinna atmosfera leciała. Ranek. Wreszcie dobry nastrój. Kiedy już pisałem sms’a do Rapida i Pawła, że nie będzie nas na przyjęciu Jayden zapytał się Izy o pewną rzecz.
-Mamo?
-Tak synku?
-Pójdziemy na to przyjęcie do Pana Morello? – Iza zacisnęła zęby, omal nie eksplodowała krzykiem, ale z opanowaniem mu odpowiedziała.
-A dlaczego chcesz tam iść?
-No bo Lisa i Sara będą… Wujek Andrew i ciocia Tamara też. Chciałbym się z nimi zobaczyć. Tato mówił, że wujek Paweł też będzie, a ja uwielbiam się z nim bawić. Lisa też z resztą.
-Ale Sara jest od was o sześć lat starsza.
-No i co z tego? Świetnie się bawimy.
-A magiczne słowo?
-Proszę…
-No dobra. O 17 wyjeżdżamy. – Uśmiechnąłem się i przybiłem piątkę młodemu. Zmieniłem treść sms’a i czekałem aż czas zleci do 17.
    Dojechaliśmy do rezydencji. Przywitaliśmy się ze wszystkimi i zajęliśmy miejsca. Obok nas siedzieli Tamara z Rapidem, Paweł z Natalią. Już od roku między nimi iskrzy. Kto by pomyślał, że tak się ze sobą zejdą? W sumie. Stara miłość nie rdzewieje. Od gimnazjum mi coś tam wspominał o amorach w jego żołądku, gdy tylko na nią patrzy.
-Wybaczy mi szanowne towarzystwo. Ale zechciałbym porwać Radka na 10 min. Mogę? – Zapytał Morello?
-Jasne, nie ma sprawy. – Powiedziała Iza. – Przeszliśmy do gabinetu.
-Nie upij się dzisiaj za mocno.
-Nie planowałem pić szefie. Dzisiaj jestem kierowcą.
-No tak rodzinka. Jak tam mały Jayden? Wyrasta na dobrego człowieka?
-Z taką matką jaką ma? Ciężko żeby nie wyrósł.
-To dobrze… To dobrze.
-A dlaczego prosi pan żebym się nie upił dzisiejszego wieczoru?
-Jak wiesz… - Podjechał do barku z alkoholem i nalewając do szklanki whisky tłumaczył. – Zaprosiłem dziś przyjaciół i sporo wrogów.
-No tak. – Morello odpalił cygaro.
-A zatem. – Wziął łyka. – Mam dla ciebie bardzo delikatne zadanie.
-Zamieniam się w słuch.
-Zlikwidujesz młodego Gravano.
-Jak mam to zrobić szefie? Ma mnóstwo goryli wokół siebie.
-Spiję go. Zabiorę go na balkon aby pogadać o prywatnych sprawach. Ty już tam będziesz czekał. Nasi ludzie nie przepuszczą jego ochroniarzy. Ja jestem na wózku, bez nogi, stary, więc nic mu nie będę mógł zrobić. Żadnych podejrzeń. Ale musisz tam być przed nami! Gdy dam znak, nasi zajmą się jego ochroną, a na drugi dzień posprzątamy po tym małym bałaganie.
-Rozumiem. O której ma się to zacząć.
-O 23 już powinien być wstawiony. Dlatego pójdzie ze mną.
-Dobrze. Zmieścimy się w czasie. O północy obiecałem odwieźć moje skarby do domu. – zbierałem się do wyjścia. Złapałem za klamkę i rzekłem jeszcze do Morello. – Wiesz szefie, że to wbrew zasadom?
-A kto się ich trzyma w tych czasach? Mojego honoru i tak już nic nie splami. Poza tym to ty już objąłeś władzę. Prawdę mówiąc dzisiejszy wieczór, to twój awans. Ja przechodzę na emeryturę. Pora spędzić więcej czasu z rodziną. Nie martw się. Nauczę cię wszystkiego krok po kroku. Poza tym. Śmierć Gravano spowoduje, że całe LA będzie nasze, a reszta rodzin wycofa się z interesu ze strachu przed zemstą, że wbili nam nóż w plecy. Więc Ty już zajmiesz się tym miastem. Rozszerzysz wpływy nie tylko na całe Stany, ale na skalę światową. Oto jak z płotki przejdziesz do grubej ryby. A teraz idź do swoich przyjaciół. Żony.
-Do zobaczenia. – Ruszyłem. Siedzieliśmy w towarzystwie długi czas. Potem ja Rapid i Paweł poszliśmy zająć się dziećmi. Ich nowe prezenty. Pobawiliśmy się z godzinę, potem już zmęczony usiadłem koło mojej ukochanej i wspólnie obserwowaliśmy naszego syna. To takie piękne.
-Sprawimy mu braciszka albo siostrzyczkę? – Wyszeptała mi na ucho.
-Jeśli jesteś gotowa, to nawet i tej nocy.
-Wrau. Dzikus z ciebie skarbie. Trzymam cie za słowo. -  Czas leciał, a ja o mało co nie spierdoliłem zadania. 22:50. Opuściłem towarzystwo i pojawiłem się na balkonie. Było jeszcze 7 min zanim by doszli. Odpaliłem papierosa. Przykręciłem tłumik do broni. Teraz tylko stałem w czarnym garniturze w zacienionym miejscu. Byłem pewien, że mnie nie widać. Są. Faktycznie rozmawiają o prywatnych sprawach. O rodzinie. Ma żonę, ale nie ma dzieci. Odetchnąłem z ulgą. Bo już myślałem, że bym zabijał samego siebie. Na szczęście tym się różnimy. Morello pokiwał głową w odpowiedni sposób. Wymierzyłem broń prosto w głowę. Wystrzeliłem. Rozbryzg krwi. Kilka kropel poleciało na twarz Morello.
-Ech… I po wszystkim. Wreszcie. Przynajmniej zadbałem o to, żeby przed śmiercią myślał o swojej żonie.
-Nawet w takich okolicznościach ma pan swój honor szefie.
-Wiadomo. A teraz idź do syna i żony. Oddaj broń.
-Nikt nie będzie dociekał, że Gravano nie wrócił?
-Właśnie piszę sms’a do jego prawej ręki, że nie wróci na noc do domu. Bo jest za mocno upity i nie chce żeby żona widziała go w takim stanie. Oczywiście pomieszam kilka liter. Żeby było wiadomo, że to nie pisała osoba trzeźwa.
-Bystre posunięcie. Dobranoc szefie.
-Wracaj bezpiecznie.
      Dojechaliśmy do domu. Jay odleciał w samochodzie. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do jego pokoju. Nawet się nie przebudził. Twardo musiał spać. Co się dziwić. Dzień pełen wrażeń. A ja z Izą mieliśmy noc dla siebie. Przed snem odbyliśmy cudowny seks. Nigdy nie czułem się tak wyśmienicie, gdy interesy i życie z rodziną się tak układało. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz