niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział XXXVI

2 września 2008r.

-Nie wiem co knujesz Radek, nie wiem jak głęboko w tym siedzisz, nie wiem jak przekabaciłeś Adama, ale mnie nie wydymasz skurwysynu, chcesz okłamywać rodzinę, proszę bardzo! Chuj mi do tego! Ale kurwa dopadnę cie! Dopadnę! I rozpierdolę, i pozamykam tą całą jebaną działalność! – wrzeszczał na mnie zdesperowany Bartosz, który złapał mnie na parkingu przed firmą. Odkąd zabili Bobera przyczepili się do mnie z Adamem, ale że mój braciszek wolał posłuchać mnie i mieć z tego niezły pieniądz, to już nic na to nie poradzę. Ja mu wydam kogoś, on mi, on awansuje, ja się bogacę, zajebisty interes. – Będę Cię obserwował Radek! Całe pierdolone 24 godziny w pierdolonym tygodniu! Słyszysz mnie kurwa! Dopadnę cię!
Poszedłem do firmy nie zamieniając z nim słowa, bo co będę z pajacem dyskutował, poza tym wiem, że wie o mnie sporo, dlatego nie zamierzam mu mydlić oczu gównem, a zabić też go nie mogę, bo to mąż mojej cioci, którą kocham jak mamę…
-Rapid wysłał nam nowy statek z towarem. – mówi Paweł siedzący za swoim dębowym biurkiem za 150 tysięcy złotych, jest ubrany w czarny garnitur szyty na zamówienie, nie ubiera się niżej jak drogie wdzianka za łączną sumę 25 patyków.
-Kiedy przypłynie do Gdańska?
-Za 3 tygodnie.
-A jak stoimy z tym co mamy? – pytam patrząc przez okno na panoramę Wrocławia.
-Za dwa i pół tygodnia będą braki. – mówi spokojnie Paweł
-Co z restauracjami? – pytam wciąż obserwując miasto.
-Na poziomie, bez brudu. – odpowiada mi spoglądając na mnie.
-To dobrze. To dobrze. – burczę pod nosem.
-Radek…
-No?
-Wiesz, że ludzie przypinają ci łatkę Montany?
-Kogo?
-No Montany. Tony Montana. – w jednej chwili przypomniał mi się pierwszy film jaki widziałem i w jakiej błahostce siedziałem.
-A co z transportem?
-Nic sobie z tego nie robisz? – patrzy na mnie z zaniepokojeniem.
-Dają radę? Nie trzepią ich na granicach?
-Polski Montana, tak o tobie mówią. W ogóle jak z rodziną?
-Odpowiedz mi do jasnej kurwy! – wrzasnąłem.
-Tracisz nad sobą kontrolę stary, weź sobie wolne, ja się tym wszystkim zajmę.
-Ja? Ja tracę kontrolę? Rządzę kurwa Europą! Rapid siedzi w Stanach i rządni Stanami, a ty mi kurwa mówisz o kontroli? Tak naprawdę chuja wiesz o kontroli! – drę się jak pojebany i w sumie to nie wiem co mnie tak wkurwiło.
-Nie chodzi mi kurwa o biznes! Tracisz panowanie nad sobą! Ogarnij się kurwa!
-Jak mam się do chuja ogarnąć?! Psy mi siedzą na dupie przez pierdolone 24 godziny w jebanym tygodniu! Iza robi mi wojny, dzieciaki zaczynają dostrzegać kim naprawdę jestem. Plotki w szkole ich niszczą, nie odzywają się do mnie. – wyciągnąłem torebkę z koką, podszedłem do szklanego stolika, posypałem kreskę i ją wciągnąłem.
-Widzisz? O tym kurwa mówię.
-Dalej chcesz mi prawić o życiu, czy zarabiać?
-Zmieniłeś się…
-I co? Zastrzelisz mnie?
-Nie, ale przerażasz mnie.
-To może ciebie powinienem zabić? Słabniesz Paweł, a słabość idzie prosto na psy.
-Ja słabnę? Kurwa. Spójrz na siebie, tym całym ćpaniem i piciem niszczysz sobie życie. Przede wszystkim niszczysz je Izie i dzieciakom.
-To zostawię ich w pizdu.. – Paweł wstał, ubrał płaszcz i wyszedł. Za oknem zaczęło lać. Odpaliłem papierosa, stanąłem w oknie i obserwowałem Pawła jak wsiada do swojego czarnego BMW, z piskiem opon wyjeżdża z parkingu, zatrzymał się na stopie. Z dwóch stron podjechały dwa czarne Mercedesy, wysiadają z nich ludzie z pukawkami i zaczynają strzelać do Pawła, papieros wypadł mi z ust, wybiegłem z firmy, podbiegłem do samochodu… Krzyczałem imię Pawła kilkakrotnie na przemian z jego ksywką, jestem przy drzwiach, patrzę na niego i jest podziurawiony. Trzy pociski w głowie, na tułowiu pełno krwi, obstawiałem że miał na ciele z osiem postrzałów, zacząłem płakać jak dziecko, osunąłem się po drzwiach, a do mnie podchodzi Bartosz.
-Widzisz do czego doprowadziłeś? – Prowokuje mnie. – To wszystko twoja wina, twoja pierdolona czarna działalność! To samo dopadnie twoje dzieci! Twoją żonę! Nie daj Boże, że to dosięgnie moją żonę! – wkurwiłem się, aż się cały gotowałem, wyciągnąłem spluwę i przystawiłem mu ją do czoła, zrobiłem groźną minę
-zapierdolę cie jeśli powiesz jeszcze słowo, zapierdole cie skurwysynu jak będziesz węszył, zapierdole cie! Słyszysz! Zapierdole! – wrzeszczałem mu w twarz. Skurwiel uśmiechnął się szyderczo.
-No, strzelaj, dalej, ciągnij za spust! – przycisnąłem mu broń do głowy, ale nie potrafiłem nacisnąć za spust, w końcu odpuściłem i poszedłem w chuj.

Późnym wieczorem siedzę już porobiony w klubie, oglądam wiadomości, piję whisky, palę fajkę i wciąż trąbią o masakrze przed firmą.. Kurwa. Nie wytrzymuję i posypałem kreskę, przyjebałem strzał w nos i powiedziałem sobie, że znajdę skurwieli, zrobię z nich inwalidów i zapierdolę im wszystkich najbliższych na ich oczach. Wciągnąłem jeszcze jedną kreskę i wypiłem do końca to co było w szklance. Nim zdążyłem wyjść z mojego gabinetu, padłem na pysk. Przesadziłem, a w myślach odbijało się tylko echo rozmowy z Pawłem….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz