środa, 12 marca 2014

Rozdział XXXIV

1 czerwca 2006r.

Minął rok odkąd uciekłem z więzienia, rozkręciłem swoją firmę i już pracuje na najwyższych obrotach, co mnie bardzo cieszy, ponieważ przynosi sporo dochodów. Powiedziałem Izie, że uciekłem z więzienia i dąsała się na mnie za to przez kilka ładnych miesięcy, ale z drugiej strony cieszy się, że jest tutaj, w swoim kraju, przy swoich rodzicach. Co prawda rozglądaliśmy się za możliwością kupienia własnego mieszkania, a ja po ostatnich latach życia w luksusie, zrobiłem się okropnie wybredny jeśli chodzi o dobrobyt. Andrew, teraz już as trefl działa w Stanach, ktoś tam musi pilnować interesu, a nikt się bardziej do tego nie nadaje.
Budzę się, w ustach czuję posmak alkoholu, to pewnie dlatego, że popiłem z Pawłem wczoraj, jeszcze tak w środku tygodnia, oj nie ładnie. Wzrokiem rzucam na lewo i prawo, i rozpoznaję że jestem w znanej mi sypialni. Przewracam głowę na lewą stronę i widzę mojego najpiękniejszego anioła, w głowie mam tylko nadzieję, że nie czuje zapachu gorzały z mojego wydechu. Po dziesięciu minutach wpatrywania się w nią jak w obrazek zacząłem się zastanawiać jak ona daje sobie radę z tym wszystkim… Zabójstwo dziewczynki na naszym ślubie, porwanie jej z dziećmi, ja trafiam do więzienia, gdy jej nie ma w kraju, czy ją to przerasta? Jeśli tak, to dlaczego nic o tym nie mówi? Jeśli nie, to jak ona to robi? Tacy jak ja nie powinni zakładać rodziny. Może gdybym upozorował własną śmierć? To by było coś szczerze mówiąc, działałbym z kompletnego ukrycia.
Gdy wstałem z łóżka na moim zegarku była 10 i przez chwilę się zastanawiałem jak Iza dzisiaj pracuje, doszedłem do wniosku, że ma dziś nocny dyżur. Poszedłem do łazienki, przez chwilę podziwiałem swój nowy tatuaż, asa wino, który był umiejscowiony na prawej, dolnej części szyi. Doprowadziłem się do porządku i zszedłem na dół przygotować jakieś śniadanie dla mojej królewny, no i oczywiście sam się musiałem czegoś napić. Dlatego wycisnąłem dwie szklanki soku z pomarańczy, wypiłem duszkiem, nic mnie bardziej nie orzeźwia, gdy mam kapcia w ustach po alkoholu. Teściów nie ma, pewnie są na zakupach.
Zrobiłem jajecznicę, do tego na deser jogurt i masa owoców. Położyłem wszystko na tacy i poszedłem na górę zrobić miłą niespodziankę mojej ukochanej. Dochodziła 11, zbudziłem ją i od razu jej krzywa mina zniknęła i pokazała mi słodki uśmiech, ale po chwili spojrzała na mnie i zrobiła się bardzo poważna.
-Nie myśl sobie, że po wczoraj, jak dziś podasz mi śniadanie do łóżka to złość mi przejdzie. – Cholera. O co jej chodzi? Coś wczoraj wywinąłem? Nie pamiętam. Może chodzi jej o to, że się napiłem. Nie wytrzymuje i pytam.
-A co dokładnie wczoraj zrobiłem?
-Żartujesz sobie ze mnie Radku? – Patrzy na mnie spod byka.
-Nie. Co zrobiłem, Iza? – Przez niepewność, powoli zaczynał mnie gnębić wstyd.
-Nie byłeś w stanie… - Przerwała. – No wiesz. – Spojrzałem na nią. – Zaspokoić mnie. – Zrobiłem wielkie oczy ze zdziwienia. Kurwa. Czy mój sprzęt doznał tego czasu, że przestał mi służyć? Tak wcześnie? No kurwa..
-Co? Że ja? Wiecznie na ciebie napalony ogier, nie mogłem cię zaspokoić? – Wciąż nie mogłem uwierzyć. – Nie wierzę! No nie wierzę. – Ona tak patrzy na mnie i patrzę na jej usta, zaczynają delikatnie drżeć. Zaraz, ona powstrzymuje śmiech! Jak zawsze! Jak zawsze straszy mnie, gdy tylko wrócę do domu wypity. – Nie ładnie tak Izabello. Bardzo nie ładnie. – Śmieje się, że połknąłem to jak dziecko. – To poważna sprawa! A gdybym naprawdę nie mógł cie zaspokoić?
-Cóż… Po pierwsze to jest niemożliwe w twoim przypadku, po drugie pewnie sama bym się zadowoliła czymś, może kimś – Popatrzyłem na nią nie ufnym spojrzeniem i od razu ode chciało jej się żartów.
-Jedz, smacznego. – uśmiechnąłem się.
-A ty kochanie?
-Ja już jadłem.
-O której jedziesz do firmy?
-Pewnie za chwilę, Paweł już na pewno dostaję wariacji, że tak długo mnie nie ma. – dzwoni telefon. – O wilku mowa.
-Wiem, że wczoraj popiliśmy, ale do chuja nie na tyle, żebyś dzisiaj miał w piździe firmę. – Mówił to spiętym, oburzonym głosem.
-Spokojnie, zaraz będę.
-No mam nadzieję.
Ubrałem się w szykowny, czarny garnitur i pojechałem do firmy. Tam obmyślaliśmy jak zacząć całą działalność… Paweł umówił mi spotkanie z ważnym człowiekiem mojego pokroju, nie wiem jak go odnalazł, ale grunt, że wypełnił swoje zadanie, teraz ja musiałem wypełnić swoje, bo chce zawrzeć ze mną umowę. Tyle, że po pierwsze: To ja mu dyktuję umowę. Dwa: On ma być tylko jednym z wielu moich pracowników, tyle że nieco wyżej postawiony od innych moich żołnierzy. Trzy: Jak spróbuje mi rozkazywać, to jakimś cudem ten facet nie pojawi się już nigdzie. 9mm. Robi swoje. Mój wewnętrzny demon aż się szczerzy na takie myśli.
Koło 23 Ron wiezie mnie i Pawła stylowym, czarnym audi A6 gdzieś w biedne okolice Wrocławia. Nie wiem skąd się wziął w Polsce zwyczaj ubijania interesów w brudnych, brzydkich, miejscach, to odrażające, bardzo odrażające. Dojeżdżając na miejsce czekały na nas trzy mercedesy. Gdy Ron zatrzymał samochód, wysiedli z nich ludzie. Najpierw z dwóch bocznych samochodów ośmiu ludzi. Ubrani na czarno, w skórach, ho, ho. Prawdziwa Polska mafia. Śmiechu warte. Ze środkowego samochodu wysiada dwóch ludzi i kierowca cofa się o kilka kroków i otwiera tylne drzwi samochodu. Wychodzi facet w garniturze i staje przed samochodem z rękami w kieszeni. Wychodzimy z Pawłem. Ron zaraz po nas z klamką w dłoni. Idziemy we dwóch pewnym krokiem przed siebie, Joker niesie aktówkę.
-Panie Kruk – wyciąga rękę w moją stronę i oddaję delikatny ukłon, szanuje mnie?
-Witam. – Nawet nie wiem jak się nazywa.
-Czytałem o pańskiej działalności w Stanach. – Na mojej twarzy pojawiło się takie zdziwienie, że zamiast niej pewnie był ogromny znak zapytania. – Jak pana przyskrzynili pisali o tym w gazetach na skalę światową.  – Zacząłem się śmiać, a on się uśmiechnął.
-Cieszy mnie to. – momentalnie znikł mi uśmiech z twarzy – ale mnie tu nie ma, rozumiesz. Nigdy nie było i nigdy ze mną nie rozmawiałeś i nie wiesz jak wygląda moja twarz. W aktówce masz plan naszej współpracy, jakie będziesz miał zadania, gdzie mnie znajdziesz, jakie będziesz dostawał tygodniowe wynagrodzenie i weź coś kurwa zrób ze swoimi ludźmi. Wyglądają jak menele, a nie ludzie z klasą. – jednego chyba uraziło to co powiedziałem, bo bardzo się skrzywił. Wyciągnąłem broń i przystawiłem mu do czoła. – Jeśli mówię, że wyglądasz jak menel, to wyglądasz jak menel, jeżeli mówię, że masz zmienić swój strój, to go kurwa zmieniasz, rozumiesz? – przełknął ślinę i pokiwał głową. U wszystkich innych panował strach, niepokój. – A więc panie… - Przerwałem.
-Proszę mi mówić Bober.

-A więc panie Bober… W razie gdyby pan nie zrozumiał umowy, proszę się ze mną skontaktować, pod danym adresem będzie mieszkanie, klucz do niego będzie w aktówce. Jest zupełnie puste, lecz jeśli umieści pan w nim kwiatka w salonie, na oknie, to znajdę pana. Niech pan nie docieka jak, po prostu mam swoje sposoby. A więc do widzenia. – rzuciłem. A ten mi odpowiedział  i delikatnie się ukłonił. Wsiedliśmy do samochodu i Ron odwiózł mnie do domu. Ucałowałem dzieci na dobranoc i sam położyłem się do spania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz